Dziekanowski: Jestem pod wrażeniem słów i filozofii prezesa ŁKS
Dariusz Dziekanowski w swoim felietonie na łamach „Przeglądu Sportowego” zabrał głos na temat Łódzkiego Klubu Sportowego. Były reprezentant Polski jest pod wrażeniem filozofii jaką wprowadza w klubie prezes Tomasz Salski.
57-latek poruszył bardzo popularny temat w polskiej piłce klubowej, a mianowicie częste zmiany na stanowiskach trenerskich gdy drużyna wpada w dołek.
– Lepiej zwolnić trenera niż kilku piłkarzy. To zasada, którą kieruje się większość szefów piłkarskich klubów w Polsce i generalnie na świecie. Pod tym względem zachowujemy najwyższe standardy – kiedy tylko zespół obniża loty, wyniki nie spełniają oczekiwań kibiców (bo przecież w futbolu wszystko robi się dla ich dobra i zadowolenia), wtedy leci głowa trenera. Panuje przekonanie, że nikt nie wymyślił lepszego sposobu na natychmiastową poprawę rezultatów. Lepszego i oczywiście tańszego. Wiadomo, że koszty dymisji jednego człowieka czy trzech (wliczając jego najbliższych współpracowników) – nawet jeśli jest to najdroższy szkoleniowiec (czy też sztab) – są nieporównywalnie niższe od pozbycia się zawodników. Zazwyczaj zresztą trenerzy zarabiają znacznie mniej niż najlepsi piłkarze w drużynie. Nawet jeśli wina leży po stronie graczy, którzy nie podchodzą do swoich obowiązków ze stuprocentowym poświęceniem, to i tak płaci za to trener – twierdzi były zawodnik m.in. Celticu Glasgow, FC Köln i Bristol City.
Przeciwieństwem wielu polskich klubów jest Łódzki Klub Sportowy. Pomimo słabej rundy i kilku serii porażek, prezes Salski nie zwolnił Kazimierza Moskala, gdyż wierzy w jego warsztat i uważa, że jest w stanie wyciągnąć zespół z kryzysu i utrzymać w PKO Ekstraklasie.
– Okazuje się jednak, że jest w Polsce klub, który próbuje iść pod prąd – ŁKS. Z wielką ciekawością przeczytałem w „Przeglądzie Sportowym” (wtorek, 14 stycznia) rozmowę z Tomaszem Salskim, prezesem łodzian. Bez cienia ironii przyznam, że jestem pod wrażeniem jego słów i filozofii. „Kupiłem” to, co powiedział, wierzę w jego intencje i z uwagą będę śledził w zimowym oknie transferowym (a później w rundzie wiosennej) losy ostatniej drużyny naszej ekstraklasy. Życzę łodzianom, żeby cel (utrzymanie) został osiągnięty, bo być może byłby to wzór dla innych, bardziej doświadczonych właścicieli.
– Co mnie w tej rozmowie ujęło? Po pierwsze właśnie to, że mimo fatalnej serii (osiem porażek) prezesowi nie przyszło do głowy, żeby zwalniać trenera Kazimierza Moskala. Po awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej w Łodzi zaufano zawodnikom, którzy przyczynili się do sukcesu. Po kilku miesiącach prezes dochodzi do wniosku, że nie był to rozsądny ruch. Przede wszystkim dlatego, że wielu z nich dopadł syndrom tłustego kota: doszli do wniosku, że jest to największy ich profesjonalny sukces i nie mają motywacji, by walczyć o coś więcej. „Liczyliśmy, że nasi piłkarze będą głodni dalszych sukcesów. Że dla nich ekstraklasa to nie jest spełnienie marzeń. Wyszło chyba trochę inaczej. Wydaje mi się, że bez chęci dalszego rozwoju nie da się w sporcie osiągnąć czegoś ekstra” – mówi rozczarowany Salski. Ciekawie brzmi zdanie, że zawodnicy wciąż żyli fetą z okazji awansu. „Gdzieś w głowie została informacja: swoje już zrobiłem. A tutaj rzeczywistość smutna”.
– Tymi kilkoma zdaniami szef ŁKS dotyka jednego z największych problemów naszej piłki w tym najwyższym wydaniu – szybkiego nasycenia, samozadowolenia. Powodów tego stanu rzeczy jest kilka, ale na pewno jednym z głównym są pieniądze – zarabiam nieźle, po co mam się jeszcze bardziej starać. Na dalszy plan schodzą sportowe ambicje, a to pierwszy krok do tego, by utknąć w ligowej mizerii. Mówi się, że pieniędzy nigdy nie mamy za dużo, zawsze dobrze jest mieć więcej. Wykonując inne zawody można sobie powiedzieć: OK, tyle mi wystarczy, wolę się poświęcić rodzinie, innym aspektom życia niż pogoni za kasą. Pracujemy, ale przyjmujemy postawę konsumentów. Niestety zasada ta nie obowiązuje w sporcie: tutaj nie można stać się konsumentem, trzeba codziennie myśleć o rozwoju, trzeba stawiać sobie kolejne cele. W przeciwnym razie stajemy się tymi tłustymi kotami, jak to się stało z kilkoma zawodnikami ŁKS – dodaje Dziekanowski.
– Plan szefa łódzkiego klubu jest taki, żeby nie ruszać sztabu („Mam do niego duże zaufanie. Dla mnie normalne jest, żeby wesprzeć naszych ludzi. Ufam im i wierzę im” – deklaruje), za to wymienić część składu, zrezygnować z tych, którzy zawiedli. Nie raz i nie dwa słyszeliśmy już podobne deklaracje ze strony prezesów, niektórzy w trudnych chwilach decydowali się nawet na przedłużanie kontraktów z trenerami, żeby po kilku tygodniach umowę tę rozwiązać. Zazwyczaj jest tak, że gdy w oczy zagląda strach, przestają liczyć się zasady, obietnice i sentymenty. „Dlatego choć mam nadzieję, że będziemy długo współpracować z trenerem Moskalem i jego sztabem, nie ogłoszę, że chcę podpisać umowę na 10 lat. Wolałbym, żeby była ona regularnie przedłużana” – mówi Salski. Życzę prezesowi, żeby deklaracja złożona w przytoczonej rozmowie szybko się nie zdezaktualizowała.
Dziekanowski odniósł się również do samej gry ełkaesiaków w rundzie jesiennej. – W trakcie rundy jesiennej wspominałem, że na grę łodzian patrzyłem z przyjemnością. Mam nadzieję, że wiosną szefom ŁKS nie zabraknie cierpliwości i wierność przyjętej filozofii przełoży się na punkty, że nie będzie to walka z wiatrakami.
Źródło: Przegląd Sportowy
Foto: WP Sportowe Fakty