Piotr Zych: Mam nadzieję, że uda nam się odbudować seniorski basket w ŁKS-ie
Budował renomę ŁKS-u najpierw jako zawodnik, a teraz jako trener. W klubie pracuje już niemalże 3 dekady, a w tym czasie widział naprawdę dużo. W 11 odcinku cyklu „Rozmowy przy U2” porozmawialiśmy z trenerem koszykarzy Łódzkiego Klubu Sportowego – Piotrem Zychem.
Zacznijmy od dość prostego pytania – jaki to był dla was sezon zasadniczy? Bo można odnieść wrażenie, że całkiem udany.
– Na pewno udany. Mamy 4 miejsce w lidze i przed sezonem zakładaliśmy, że o tą czwórkę będziemy się bić. Po pierwszej rundzie nic nie zapowiadało, że wbijemy się w tą czwórkę, bo z różnych przyczyn mieliśmy słabszą pierwszą rundę. Więc podsumowując cały sezon uważam, że na pewno na plus. Wygraliśmy 15 spotkań w rundzie zasadniczej, w każdym meczu walczyliśmy o zwycięstwo. Na pewno możemy być zadowoleni, ale jednak pewien niedosyt pozostał.
Niedosyt można było czuć chociażby po ostatnim meczu z liderem, który przegraliście, ale wcale nie musiało tak być. Lublin jest jedynym zespołem, na który nie znaleźliście patentu?
– Nie wygraliśmy jeszcze w ani jednym meczu z Kielcami. To też jest taka ciekawostka – drużyna, która walczyła o play-offy dwa razy nas pokonała. Ale faktycznie, ten mecz w Lublinie był bardzo dobry i wynik nawet nie oddaje tego, co się działo na parkiecie. Cały czas mieliśmy otwarty mecz i otwarte rzuty na to, żeby przełamać Lublin. Nie udało się, ale na pewno ten mecz pokazał, że stać jest nas na walkę z każdym zespołem.
Skoro jesteście w stanie walczyć z każdym w lidze, to ma pan jakiś wymarzony scenariusz na nadchodzącą fazę play-off?
– Najpierw musimy przejść pierwszą rundę, która jest kuriozalna. Nie gra się z przewagą parkietu, czyli właściwie to, co robiliśmy cały sezon, jak walczyliśmy o przewagę z pierwszej rundy, nie ma teraz znaczenia, bo liczy się bilans dwóch spotkań. To jest loteria. A potem zobaczymy. Nie wybiegamy tak daleko, bo wiemy jaka jest sytuacja, do tego mamy też trochę kontuzji w zespole i to na pewno też nas trochę blokuje.
Akcja koszykarzy ŁKS-u podczas meczu z Ochotą Warszawa fot. Łukasz Żuchowski
Chcecie walczyć o awans, czy na razie nie myślicie o 1 lidze?
– My zawsze walczymy o jak najwyższe cele. Oczywiście są różne ograniczenia, natomiast zawsze trzeba patrzyć jak najwyżej. Ale zobaczymy, jak ułożą się te play-offy. Chcemy przebrnąć pierwszą rundę, a później zobaczyć z kim będziemy walczyć w kolejnej.
Liczy pan na to, że kiedyś sekcja koszykarzy wróci do najwyższej klasy rozgrywkowej?
– Oczywiście, że tak. Jak graliśmy w niej poprzednio, to był bardzo fajny okres. Ekstraklasa to zupełnie inna bajka, okazało się, że klub nie był organizacyjnie przygotowany na ten poziom rozgrywek i mimo, że mieliśmy możliwość grania w ekstraklasie w następnym sezonie, to wtedy można powiedzieć, że wszystko się załamało i bardzo długo trzeba było pracować, żeby odgruzować tą naszą rzeczywistość. Ale na pewno średni poziom pierwszej ligi jest czymś, do czego chcemy dążyć.
W walce o 1 ligę i zacumowanie w niej na dłużej ma wam pomóc współpraca z Valencią?
– Nie sądzę, żeby to miało znaczenie. Ligowy sport to jest ligowy sport, trzeba mieć na to po prostu odpowiedni budżet, chodzić za tym i pielęgnować to, co się ma. Współpraca z Valencią jest dla nas marketingowym plusem, jednak sama w sobie jest skierowana bardziej do młodych zawodników.
Ale jednak w dłuższej perspektywie czasu pierwszą drużynę będą zasilać młodzi gracze, którzy skorzystają na tej współpracy.
– No tak. Mamy w planie, żeby wysyłać tam najzdolniejszych koszykarzy, jednak to jest bardzo trudne, bo żeby tak pojechać i się pokazać, to trzeba prezentować naprawdę wysoki poziom. Mamy w klubie w tej chwili może z 5 takich zawodników. Ale tam czym wyższa kategoria wiekowa, czym starsi gracze, to poziom jest jeszcze wyższy. Ale to jest absolutny TOP europejski. To jest tak, jakby drugoligowy klub piłkarski z Polski porównywać z Realem Madryt.
Dlatego też ta współpraca bardzo mocno dziwiła. Dla pana podjęcie jej było zaskoczeniem?
– Nie. My tam daliśmy zawodnika, jest tam też nasz prezes, który na co dzień mieszka w Valencii. Na pewno w Valencii zauważono też, że sporo zawodników z Łodzi też gra później na wysokim poziomie w Polsce, czy nawet Europie. Więc oni też widzą w tym szansę promocji swojego klubu, a jednocześnie być może w przyszłości pozyskania jakichś talentów do siebie.
Nie od dzisiaj mówicie dużo o wprowadzaniu młodych zawodników do seniorskiego basketu. Takimi przykładami w tym sezonie są Piotr Keller, czy Kacper Dominiak, którzy są jednymi z liderów zespołu. Wprowadzanie młodych zawodników do seniorskiego grania jest ważne?
– Na pewno. Piotrek niestety odniósł poważną kontuzję i to go wyklucza z grania w tym sezonie już. To jest dla nas bardzo duży problem. Ale chcemy wprowadzać tych młodych graczy. To nie jest takie proste, bo koszykówka drugoligowa wbrew pozorom jest bardzo fizyczna i bardzo ciężka dla młodych zawodników.
Piotr Keller podczas meczu koszykarzy ŁKS fot. Łukasz Żuchowski
Mieszanka młodości z doświadczeniem może być w przyszłości waszą silną bronią?
– Zdecydowanie. Uważam, że rozwój młodych graczy jest harmonijny, kiedy mają od kogo czerpać wzorce, od kogo się czegoś dowiedzieć.
Zapytam nieco podchwytliwe – na co stać pana obecną kadrę?
– W tym momencie, w jakim jesteśmy trudno coś powiedzieć. Mamy dwie kontuzje, które nieco nas ograniczają w pewnych aspektach gry w koszykówkę, natomiast będziemy walczyli w każdym meczu.
Zostawmy koszykówkę nieco z boku. Pamięta pan jak trafił na ŁKS?
– Mój tata był kibicem piłkarskim i chodził na wszystkie mecze. Ja też na ŁKS chodziłem co weekend. Oglądałem piłkarzy, oglądałem koszykarzy, przede wszystkim koszykarki. I tak już zostało.
Treningi w starej hali pod stadionem pomogły przywiązać się do klubu?
– To jest legendarny obiekt. Ja mam w domu, oprawiony na ścianie, fragment parkietu, który jak rozbierali halę, to poprosiłem robotników, żeby mi odłożyli. Jest to pamiątka, dla mnie bardzo cenna. Hala miała swój niesamowity klimat. Może ona wyglądała fatalnie, może woda leciała na głowę, ale jak przychodzili tam kibice, to ta hala po prostu odlatywała.
Rozbiórka starego stadionu ŁKS fot. Dziennik Łódzki
Czujecie się w Zatoce Sportu jak u siebie?
– Ja myślę, że zawodnicy czują się tu średnio. Wiadomo, jest to nowoczesny obiekt, mamy fajne warunki, ale brakuje nam troszeczkę kibiców. Szczególnie w tym okresie, kiedy hale są zamknięte. Ale czujemy się tutaj coraz lepiej.
A myślicie o Łódź Sport Arenie, czy jednak ta Zatoka Sportu jest już waszym miejscem na stałe?
– Były kilka lat temu próby rozmowy, żebyśmy tak grali, ale to jest trudne logistycznie. Jest tam siatkówka i specyfika siatkówki jest taka, że musi mieć swoją nawierzchnię, która wyklucza koszykówkę.
Ile trwa pańska kariera trenerska w ŁKS-ie?
– Zacząłem pracować w ŁKS-ie jako trener w roku 1994. Wcześniej oczywiście byłem zawodnikiem. 27 lat, więc jest to kawał czasu.
Widział pan w klubie już sporo. Czy jest ŁKS Koszykówka Męska bez Piotra Zycha?
– Nie ma osób niezastąpionych, to jest normalne. Był taki moment w mojej karierze, że zastanawiałem się czy nie podjąć pracy poza Łodzią, ale trudno mi było jednym pstryknięciem to wszystko zostawiać. Wszystko się może zdarzyć. Ja liczę na to, że w przyszłości uda nam się odbudować ten seniorski basket i budować ogólnopolską renomę.
Jaki był najpiękniejszy moment, który miał pan okazję przeżyć w ŁKS-ie?
– Na pewno był taki moment, kiedy byłem jeszcze zawodnikiem i bardzo młodą drużyną awansowaliśmy na poziom dzisiejszej 1 ligi. Oczywiście wszystkie awanse z zespołami na każdy poziom. Wygrana z Anwilem u siebie, co było czymś, co wszystkich zaskoczyło. Dużo było tych momentów, nie potrafię wskazać tego jednego, jedynego.