Moskal: Byłem gotowy, aby dalej prowadzić zespół, ale czasem trzeba patrzeć trochę dalej
Były szkoleniowiec Łódzkiego Klubu Sportowego udzielił pierwszego dłuższego wywiadu po odejściu z klubu. W rozmowie z dziennikarzem portalu „iGOL” Kazimierz Moskal opowiedział o swoim okresie spędzonym w Łodzi.
O prawdopodobieństwie spadku ŁKS, Korony i Arki
– Jestem zawsze ostrożny z takimi wyrokami. Dopóki jest szansa choćby teoretyczna, to zawsze jest jakieś prawdopodobieństwo, że wydarzy się coś, co zmieni całą sytuację. Na pewno ta sytuacja ŁKS-u jest w tym momencie bardzo trudna, natomiast Arka i Korona myślę, że dalej mają szansę się utrzymać. To jest tylko pięć punktów różnicy, a przy sześciu kolejkach to nie jest tak dużo, więc wszystko jest możliwe. Skoro faktycznie ŁKS jeszcze nie spadł, to tym bardziej Korona i Arka będą grały do końca.
O kulisach odejścia z ŁKS
– Byłem gotowy, aby dalej w klubie być i prowadzić zespół, natomiast czasem trzeba patrzeć trochę dalej. Najważniejsza jest drużyna i z takiego założenia wychodziłem. Na pewno duży żal, bo praca w Łodzi naprawdę była dla mnie fajna, przyjemna i spotkałem wielu ludzi, z którymi miałem dobre relacje.
O celu założonym na początku współpracy
– Przez dwa lata mieliśmy budować zespół, aby po tym czasie próbować walczyć o awans do ekstraklasy. W każdym klubie jednak jest presja na to, żeby był wynik i po to się wychodzi na boisko, żeby wygrywać. Skoro nadarzyła się okazja na liczenie się w walce o awans po rundzie jesiennej, to trudno było spekulować i czekać na siłę te dwa lata. Tak że w styczniu na pierwszym treningu powiedzieliśmy sobie, że przy naszej sytuacji i dorobku punktowym walczymy o awans. Mówiłem to wielokrotnie, że ja w zasadzie tego zespołu nie znałem, tylko pojedyncze postaci, między innymi Rafała Kujawę, słyszałem nazwisko Łuczaka, Bryły i Radionova, który przewinął się, jak byłem w GKS-ie Katowice. Pozostali to byli dla mnie anonimowi zawodnicy i nie wiedziałem tak naprawdę, na co nas będzie stać. Była ta główna myśl, że mamy dwa lata, żeby spokojnie pracować i budować zespół.
O Danim Ramirezie
– Dani był dla mnie absolutnie anonimowy, tym bardziej że on był w Stomilu – umówmy się – w zespole niezbyt wysoko aspirującym, gdzie bardzo mało grał. Zresztą ja rozmawiałem z trenerem i zdania o Danim nie były zbyt pochlebne, natomiast kiedy przyszedł, widać było, że ma duże umiejętności. Jak to w takim momencie bywa, kiedy przychodzi zawodnik z zespołu z Polski, gdzie mało grał, a do tego z barierą językową, początek miał trudny. Siedział gdzieś tam sam w kącie, nie odzywał się z racji tego, że nie znał języka, i musiało minąć trochę czasu, zanim pokazał to wszystko, na co go naprawdę było stać. W pierwszych meczach mniej występował, ale potem systematycznie wchodził i od meczu z Termalicą był już podstawowym zawodnikiem.
O momencie zwrotnym w I lidze
– Myślę, że taki przełomowy moment to dopiero gdzieś na wiosnę. Mecze w tamtym okresie umocniły nas w przekonaniu, że jesteśmy silni i możemy walczyć o ten awans. Takim kluczowym meczem był ten w Tychach, bo to było bezpośrednio po tym, jak przegraliśmy u siebie z Puszczą Niepołomice. To był dla nas taki ważny moment, bo gdybyśmy tam stracili punkty, różnie mogło się wszystko dalej potoczyć, ale wygraliśmy i to utwierdziło nas w tym, że jesteśmy mocni. Oczywiście, można się tutaj zastanawiać, bo ważnym spotkaniem była też potyczka w Mielcu, gdzie z bezpośrednim rywalem wygraliśmy 1:0 i to wówczas też miało swoją wagę, bez dwóch zdań.
O odejściu z zespołu Lukasa Bielaka
– Ja nie uczestniczę w rozmowach, negocjacjach, bo to są sprawy, na które duży wpływ ma menadżer. Natomiast z tego, co wiem, Lukas był już wcześniej po słowie ze Stalą Mielec. Może my, jako klub, nieco się spóźniliśmy albo Lukas chciał już sobie wcześniej zabezpieczyć przyszłość. Stało się, jak się stało. Tak jak mówię – to są rzeczy, które nie są zależne ode mnie, ma na nie wpływ wiele czynników.
O początku sezonu w Ekstraklasie
– Na pewno dwa pierwsze mecze rozbudziły nadzieje na to, że możemy grać dobrą piłkę również w ekstraklasie i na pewno wszyscy na to liczyli. Tym bardziej że ŁKS od kilku lat piął się w górę, to było pasmo sukcesów. Może to później miało jakieś przełożenie, że po tych kilku porażkach nie byliśmy na to do końca gotowi. Z Lechem uważam, że też graliśmy bardzo dobre spotkanie. W drugiej połowie całkiem zdominowaliśmy rywala, Lech nie istniał, ale przegraliśmy też po błędach szkolnych. Mecz z Piastem był kolejnym rozgrywanym u siebie i potrzebne nam było zwycięstwo. Na pewno inaczej by się to wszystko wówczas potoczyło, a tak to druga porażka z rzędu. Później pojechaliśmy na Wisłę, gdzie dostaliśmy, można powiedzieć, sromotne lanie i zaczęło się już powoli nakręcać w głowach, te porażki wywarły na nas niekorzystne wrażenie.
O kontuzji Adriana Klimczaka i grze Artura Bogusza na lewej obronie
– Artur miał spore problemy. Wiadomo, że to nie jego pozycja, chociaż w 1. lidze wiele meczów na niej rozegrał. Miał w tych spotkaniach, zastępując Adriana Klimczaka, sporo pecha i tak to się właśnie potoczyło. Jak patrzyliśmy na te bramki, które traciliśmy, to rzeczywiście nie można się tak zachowywać w takich sytuacjach nawet w 1. lidze, a co dopiero w ekstraklasie. Na pewno to też miało jakieś znaczenie.
O dyskwalifikacji Michała Kołby i transferze Arkadiusza Malarza
– Na pewno to miało wpływ, nie ma co ukrywać. Wszystkich nas to dotknęło i to w takim momencie, gdy drużyna była w dołku. Była to dla nas bardzo trudna sytuacja i może nie roztrząsaliśmy tego w szatni, ale każdy miał to gdzieś w głowie. Jeszcze przed dyskwalifikacją Michała rozmawialiśmy na temat tego, żeby pozyskać bramkarza i Arek od dłuższego czasu był na celowniku.
O kryzysie w zespole
– Nigdy nie miałem serii ośmiu porażek z rzędu. Na pewno był to trudny moment, bo zawsze po porażkach rodzą się jakieś wątpliwości, pytania itd. Każdy szuka przyczyn. Natomiast absolutnie nie zgadzam się z tym, co napisał redaktor Grabowski w „Przeglądzie Sportowym”, że zaczęły się jakieś nieporozumienia między zawodnikami a sztabem i mną. Absolutnie jest to nieprawda. Porażki mają to do siebie, że każdy ma jakieś wątpliwości, żale, ale czy się wygrywa, czy się przegrywa, to i tak może grać tylko jedenastu zawodników, więc wydaje mi się to normalne.
O Janku Sobocińskim
– Janek był podstawowym zawodnikiem w 1. lidze, tak naprawdę u nas zaczął grać na dobrym poziomie. Wcześniej był wypożyczony do Gryfu Wejherowo i tam grywał w trochę innym układzie, natomiast w 1. lidze grał dobrze. Oczywiście też popełniał błędy, ale nie skutkowały one od razu utratą bramki, chociaż też zdarzyło mu się strzelić kilka samobójczych goli. Po pierwsze, Janek był młodzieżowcem i jako młodzieżowiec zapewniał nam przede wszystkim tę rolę. Po drugie, mieliśmy jeszcze w zespole Macieja Dampca i Kamila Juraszka, więc ten wybór – umówmy się – nie był zbyt duży. Z całym szacunkiem dla Kamila Juraszka, który swoją robotę zrobił. Maciek przyszedł do nas z Bytovii w momencie, gdy ona spadła, ale nie miał szansy zaistnieć, stąd grał Janek Sobociński. Wrócę znów do redaktora Grabowskiego, który zarzucał też, że Janek na siłę grał. Są różne sposoby na to, żeby zawodnika wesprzeć. Pewnie, że można go posadzić na ławie, zakopać w szafie i niech odpoczywa nie wiadomo ile. Ale można też starać się mu pomóc, chociażby w inny sposób. To była moja decyzja, że dałem mu opaskę kapitana na jeden mecz [w tamtym spotkaniu ŁKS przegrał w Łodzi ze Śląskiem Wrocław 0:1, a gola samobójczego strzelił właśnie Sobociński – przyp.autora]. Nigdy nie wiemy, jak to do końca zadziała. Później możemy prawić wywody i mądrzyć się, że to był błąd, ale my też szukaliśmy wyjścia z tej sytuacji, aby Janka w jakiś sposób odbudować i wzmocnić, bo wiedzieliśmy, że jest to chłopak, który ma umiejętności. Po fakcie wszyscy są mądrzy i wiele mogą powiedzieć. Jankowi potrzebne jest doświadczenie i on szkołę życia na pewno już otrzymał. Natomiast on musi grać, musi wybrać taką opcję, gdzie będzie zawodnikiem grającym i tylko w taki sposób może robić postęp. To, że będą mówić, że jest zdolny i ma duże umiejętności, to nic nie znaczy, jeśli nie będzie grał.
O braku gry Piotra Pyrdoła
– Na początku, jeszcze w 1. lidze, to Piotrek miał być młodzieżowcem numer jeden i dostał kilka szans. Natomiast problem z nim był taki, że brakowało mu liczb. On fajnie operował piłką, tylko że niewiele z tego wynikało. Oprócz tego miałem pretensje do Piotrka o to, że przede wszystkim po stracie piłki nie robił tego, co od niego oczekiwałem, a więc brakowało z jego strony doskoku, były momenty, gdy się zawieszał. Kiedy był w dobrej dyspozycji, dostał kilka szans i w tych meczach wyglądał nieźle, ale tak jak mówię, może grać jedenastu i trudno wszystkich zadowolić i wszystkim dogodzić.
O doświadczeniu w drużynie
– W momencie, kiedy zespół dobrze funkcjonuje, wszystko układa się po myśli, to każdy z zawodników jest w stanie wznieść się na wyżyny, grać swobodnie i odważnie, podejmować trudne decyzje i nie bać się odpowiedzialności. Kiedy jednak pojawiają się problemy, to nie tylko ŁKS, ale też inne, dużo lepsze zespoły mają z tym problem. I to z tego wynikało. Kiedy nam nie szło, kiedy zaczynaliśmy nawet lepiej grać, ale dostaliśmy pierwsi bramkę, mieliśmy duży problem. Patrząc na ten zespół, podjęliśmy decyzję o ściągnięciu doświadczonego Maćka Dąbrowskiego oraz Carlosa Morosa, bo ci zawodnicy, którzy u nas byli, tego doświadczenia nie mieli. Jak teraz patrzę na ten skład, to z doświadczonych piłkarzy jest jeszcze Arek Malarz, który dużo grał w ekstraklasie, Srnić, który był w Śląsku i parę meczów tam rozegrał, ale pozostali to albo nieznani zawodnicy, którzy grali w Hiszpanii, albo co najwyżej 1. lub 2. liga polska, więc na pewno tego doświadczenia nam brakowało. Trudno jednak to doświadczenie nabrać, gdy zespół jest w kryzysie i gra nie układa się tak, jak byśmy sobie tego życzyli.
O powrocie na ławkę trenerską
– Minęło półtora miesiąca od momentu rozstania się z ŁKS-em i wciąż, że tak powiem, odpoczywam. Mam ciągle coś do robienia koło domu, tak że tym zajmuję sobie czas. Oczywiście śledzę, co się dzieje w lidze, ale już bez żadnych większych emocji. a nigdy nie rozsyłałem CV ani nigdy nie wydzwaniałem. Jeśli jakikolwiek klub zwróci się do mnie z ofertą, to z każdym będę rozmawiał, bo uważam, że z każdym warto porozmawiać i zobaczyć, jakie są plany, pomysły, wizja i możliwości danego klubu. Na razie odpoczywam, mam kilka takich spraw, które też wymagają załatwienia. Dwa lata byłem w zasadzie poza domem. Przede wszystkim jednak mam trochę więcej czasu dla małżonki, która była cały czas poza Łodzią.
Cały wywiad z trenerem Moskalem do przeczytania TUTAJ.
Źródło: iGOL