Maks Rozwandowicz: Wierzę, że jeszcze zagramy razem z Michałem Kołbą w pierwszym zespole ŁKS
Jako jedyny z obecnej kadry Łódzkiego Klubu Sportowego pamięta trzecioligowe boje i trzy awanse. Rozegrał najwięcej spotkań z obecnej kadry biało-czerwono-białych i nadal jest filarem zespołu z al. Unii. W piątym odcinku cyklu „Rozmowy przy U2” porozmawialiśmy z Maksymilianem Rozwandowiczem.
Jesteście świeżo po obozie w Turcji. Wielu piłkarzy wypowiadało się w mediach, że był to jeden z najcięższych, jeśli nie najcięższy obóz w ich karierze piłkarskiej. Masz takie samo zdanie na ten temat?
– Tak. Ta sama myśl mi przychodzi do głowy po obozie, ale takie same odczucia miałem podczas obozu. Wykonaliśmy bardzo dobrą robotę. Chyba nigdy nie miałem takiego obozu, że praktycznie dzień w dzień odbywaliśmy po dwie solidne jednostki treningowe. Śmiało mogę powiedzieć, że ten obóz był najmocniejszy jak dotychczas.
Z pewnością ciężko było się przestawić z ładnej tureckiej pogody na srogą zimę w Polsce. Tym bardziej, że musicie trenować teraz na sztucznej murawie.
– Na pewno w Turcji mieliśmy perfekcyjne warunki. Każdy by chciał trenować na takich boiskach, przy takiej pogodzie. Pewnie wszyscy by chcieli żeby liga się przeniosła do Turcji, abyśmy tam zaczynali granie. Niestety tak nie jest. Wróciliśmy i na szczęście mamy gdzie trenować. Ale nie jest to tak fajnie, jakby się mogło wydawać. Niektórzy myślą, że to fajnie, że trenujemy na sztucznej murawie, a potem rozgrywamy mecze na naturalnej. To jest bardzo ciężkie przejście dla nas piłkarzy, bo trzeba zaadaptować stawy i wszystko, co jest potrzebne do ruchu. My cały czas mamy ten miszmasz – we wtorek graliśmy z Legią na naturalnej nawierzchni, a później już nie mogliśmy wyjść na naturalną płytę i trenowaliśmy na sztucznej trawie. Zaraz gramy mecz ligowy z GKS-em Tychy i znowu musimy wrócić na naturalne boisko. Niestety to nie jest do końca takie fajne i przyjemne.
Tobie nie będzie dane zagrać w meczu z GKS-em Tychy, bo pauzujesz za cztery żółte kartki. Czy taki obrót sprawy przeszkadza w przygotowaniach do rundy wiosennej, skoro z tyłu głowy masz myśl, że i tak nie będziesz mógł wystąpić w pierwszym spotkaniu?
– Pierwszy raz mam do czynienia z taką sytuacją w mojej karierze. Na pewno to nie jest komfortowa sytuacja, że pracujesz ciężko i przygotowujesz się do pierwszego meczu, a wiesz tak czy siak, że nie będziesz mógł w nim zagrać. Myślę, że trzeba podejść do sprawy trochę inaczej, – co robisz, to robisz dla siebie, nie na pierwszy mecz, lecz na resztę sezonu. Ja tak do tego podszedłem. Trener pewnie troszkę inaczej to widzi, bo musi wybierać skład we wszystkich chłopakach, oprócz mnie, Adriana Klimczaka i Drago Srnicia. Oni też mają na swoim koncie cztery żółte kartki. To nie jest łatwe ani fajne, ale wartościowa lekcja na przyszłość, że nie ma co zwracać uwagi tylko na pierwszy mecz. Trzeba robić swoje, a i tak sezon jest długi. Na pewno nie jest tak, że ta jedenastka, która zacznie mecz z Tychami, będzie grała do końca sezonu.
A myślisz, że twoja pauza w meczu z Tychami, miała wpływ na to, że z Legią usiadłeś na ławce rezerwowych?
– W pewnym stopniu na pewno tak. Nie rozegraliśmy dużo sparingów w okresie przygotowawczym i na pewno trener chciał zobaczyć jak ta pierwsza jedenastka na ligę będzie funkcjonowała. W moim odczuciu wyglądało to tak, że podobna jedenastka wybiegnie na mecz z GKS-em Tychy. Dlatego nie byłem zdziwiony, że nie zagrałem z Legią, chociaż zawsze ta nadzieja jest. Ale jak już tak się stało, to wytłumaczyłem sobie to tak, że mam cztery żółte kartki i Kuba Tosik prawdopodobnie będzie występował w sobotę. On musi być w rytmie meczowym od początku, żeby zagrać jak najlepiej w pierwszym ligowym meczu.
Na jesień wygrałeś rywalizację na „szóstce” z Kubą Tosikiem i grałeś zdecydowanie więcej. Jak wam się układa współpraca?
– Na pewno nie ma między nami jakiejś niezdrowej rywalizacji. Jest nawet wręcz przeciwnie – w szatni mamy bardzo dobry kontakt i wszystko odbywa się w zdrowych i normalnych relacjach pomiędzy nami. Wiadomo, że boisko plus trener decyduje o tym, kto występuje. Gdy ja grałem w pierwszym składzie, to na pewno nie widziałem po „Tosiu”, że liczy na to, że coś pójdzie nie tak. To wygląda wręcz odwrotnie – zawsze Kuba mi kibicował, motywował przed meczem, a w przerwie podpowiadał jak widział, że coś było nie tak. Z mojej strony wygląda to tak samo. W pierwszym ligowym meczu będę mocno trzymał kciuki, gdyż tutaj nie chodzi o to, kto gra, bo musimy zrealizować swój cel, a zrobimy to tylko wtedy, gdy będziemy zdobywać trzy punkty.
Nawiązując do tematu gry na pozycji defensywnego pomocnika – trener Robaszek przestawił cię na środek obrony, a po przyjściu trenera Stawowego wróciłeś na swoją nominalną pozycję i moim zdaniem na nowo został uwolniony twój potencjał. Jak to wygląda z twojej perspektywy?
– To nie jest przypadek, że większość czasu grałem jako „szóstka” i znów jestem na tej pozycji. Cieszę się z tego. Z trenerem Robaszkiem było tak, że potrzebował zawodnika na pozycję stopera – nie wiem, może wówczas było ciężko o jakiś transfer, lub potrzebował kogoś z fajnym wprowadzeniem piłki. Pamiętam to do dziś, gdy trener przedstawił mi w punktach co potrzebuje mieć stoper w jego zespole, żeby tam grać. Praktycznie wszystkie punkty, które miał wypisane pasowały cechowo do mojej osoby i tak mnie przekwalifikował. Jestem taką osobą, że tam gdzie jest potrzeba lub jak trener uważa, że powinienem grać na takiej pozycji, a nie innej to po prostu staram się wykonywać to jak najlepiej. Większość czasu grałem na „szóstce” i zachowania, jakie powinien mieć zawodnik na tej pozycji, już miałem przyswojone. Cieszę się, że trener wrócił do mojego „starego ja” i znowu mogę jeszcze bardziej cieszyć się tą grą. Ale tak ja mówisz i wiele głosów różnych też słyszałem, że więcej daję zespołowi i czuję się dużo lepiej grając jako defensywny pomocnik. Zostaje tylko po prostu się z tego cieszyć i dalej się rozwijać. Co by się nie działo, to zawsze będę czuł się najlepiej grając na „szóstce”.
Jeżeli grając na stoperze, doszedłeś z III ligi, aż do Ekstraklasy to chyba nie jest tak, źle z twoją gra na tej pozycji.
– To, że grałem jako stoper, na pewno jest też jakiś plus dla mnie. Uważam, że piłkarz w tych czasach powinien być uniwersalny – może nie aż tak, że zaraz będę grał na pozycji numer „dziewięć” lub na skrzydle. Pozycja defensywnego pomocnika i środkowego obrońcy są dosyć podobne, niektóre ważne cechy i umiejętności się przydają, bo różnie w meczu bywa. Są urazy, są czerwone kartki i czasami takie sytuacje zmuszają do zmienienia pozycji w trybie natychmiastowym. Plus dla mnie jest taki, że ja już będę wiedział jak funkcjonować na tej pozycji. Trener też ma dzięki temu większe pole manewru, a ja szansę do częstszej gry. Tak jak mówisz, że jeżeli przeszedłem z niższych lig do Ekstraklasy, grając na stoperze, a potem zostałem przekwalifikowany na „szóstkę” i jest jeszcze lepiej, to tylko się cieszyć i poprawiać niektóre elementy.
Mecz z Zagłębiem Sosnowiec był 100 występem Maksa w koszulce ŁKS (fot. ŁKS Łódź / Cyfrasport)
Uważasz, że rozwijasz się pod dowództwem trenera Stawowego?
– Myślę, że tak. Zawsze analizuję sobie rok, który mija i robię podsumowanie tego, jak to wyglądało z mojej perspektywy. Nie wiem, czym to jest spowodowane, ale śmiało mogę powiedzieć, że to najlepsze pół roku w karierze. Odkąd przyszedł trener Stawowy, to na początku nie grałem i nie byłem postacią pierwszoplanową u trenera. Runda jesienna to najlepszy mój czas w ŁKS-ie i czuję też po sobie, że rozwinąłem pod względem taktycznym, technicznym i też fizycznym, bo badania pokazują, że jest dobrze. Jestem w klubie już jakiś czas i mogę sobie wszystko porównywać jak to wyglądało np. dwa lata temu. Na tę chwilę, gdzie mieliśmy okres przygotowawczy i różnorakie testy, to mogę powiedzieć, że zrobiłem bardzo duży krok do przodu – cieszę się z tego bardzo. Mam nadzieję, że przez kolejne lata również będę dalej się rozwijał.
Znałeś się z trenerem już wcześniej. Jak zmienił się Wojciech Stawowy na przestrzeni ostatnich lat?
– Rozmawiałem z trenerem o tym, bo – tak jak mówisz – mieliśmy wcześniej epizod razem. Trener miał przerwę i nie prowadził długo żadnego zespołu. Uważam, że trener się zmienił – poszedł trochę w stronę nowoczesnej piłki plus do tego wydaje mi się, że niektóre sytuacje, które były ciężkie do zrealizowania i można było je rozwiązać prostszymi środkami – to trener teraz też to stosuje. To jest tylko na plus, bo to są takie rzeczy, które pomagają trenerowi i drużynie. Zespół przez to lepiej funkcjonuje i czymś takim trener sobie da szansę, aby poprowadzić dłużej jakąś drużynę i nie mieć przerwy, czy też dostać ofertę od innego klubu. Trener na pewno sobie wszystko przeanalizował i dlatego teraz to tak wygląda – dużo lepiej niż wcześniej.
Będąc już w ŁKS-ie miałeś jakąś ofertę transferu do innego klubu?
– Miałem oferty. Pojawiały się głosy, ale nie przywiązywałem do tego uwagi. Wiedziałem, że na razie to nie jest czas, aby gdziekolwiek odchodzić. Przychodząc do ŁKS postawiłem sobie jasny cel i go na razie realizuję – może z małym niepowodzeniem. To niepowodzenie zmusiło mnie też do tego, żeby to znowu odbudować. Przez to też przedłużyłem kontrakt na kolejne trzy lata. Były oferty, ale mnie jako zawodnika to nie interesowało.
Przedłużyłeś kontrakt i masz najwięcej rozegranych spotkań ze wszystkich piłkarzy z aktualnej kadry – 112. Strzeliłeś w nich 16 goli, o jedną mniej niż najlepszy pod tym względem Łukasz Sekulski. Przeskoczysz go wiosną?
– Bramki dla mnie nie są najważniejsze, ale na pewno chciałbym pomagać i cieszyć się po zdobyciu gola, bo to fajne uczucie – mega radość jak strzelenie gola w meczu derbowym. Na pewno mój licznik nie stanie na 16 bramkach w ŁKS-ie i będę się starał, żeby jak najlepiej wyśrubować licznik bramek, aby to przyzwoicie wyglądało. Na tych 112 meczach też się nie zatrzymam i mam postawione cele na ten nowy rok – mam nadzieję, że te cele zostaną zrealizowane.
Nie pytam jaki cel, bo chyba każda osoba związana z ŁKS-em doskonale wie o co chodzi.
– Dokładnie tak.
Nawiązując do derbów – gol w 65. Derbach Łodzi to najważniejszy gol w twojej dotychczasowej karierze?
– Tak, zdecydowanie.
Radość zespołu po golu Maksa Rozwandowicza w 65. Derbach Łodzi (fot. ŁKS Łódź / Cyfrasport)
Przed nami derby przy alei Unii Lubelskiej 2. Tobie nie było jeszcze dane wygrać meczu derbowego na naszym stadionie, a ostatnia wygrana na ŁKS-ie miała miejsce w 2008 roku. Trzeba zrobić wszystko, aby teraz trzy punkty zostały w domu.
– Na pewno moja ciekawość jest wielka, bo już wiem jak smakuje wygrana w derbach na boisku rywala zza miedzy, ale nie wiem jak smakuje u siebie. Wygrana na wyjeździe to było coś niesamowitego. Ze względu na to, że moja osoba jest bardzo ciekawa tego, to zrobimy wszystko, żeby wygrać i zaspokoić tą ciekawość. Wiemy, że są teraz takie czasy jakie są i chyba z naszymi kibicami na stadionie ten mecz się nie odbędzie, ale trudno – trzeba będzie to jakoś obejść. Kibice poza stadionem i tak będą z nami i mam nadzieję, że po meczu wszyscy będziemy się cieszyć.
Wiem, że dla ciebie jako ełkaesiaka czy też Jasia Sobocińskiego i Adasia Marciniaka – ten mecz znaczy dużo więcej i nie trzeba was na niego dodatkowo nastawiać. A jak to wygląda z nastawieniem u innych piłkarzy? Np. obcokrajowców?
– Ciężko mi powiedzieć, bo wiadomo, że każdy ten mecz sobie układa w głowie. Na pewno atmosferę derbów czuli wszyscy, bo nie da się tego nie czuć. Po prostu wiesz, że się zbliżają derby: odprawa, kibice, te wszystkie posty w Internecie – to na pewno dociera do piłkarza. U nas to zupełnie inaczej wyglądało, gdy jechaliśmy na mecz, czy w szatni to, co się działo po meczu. To wszystko pokazuje, że ten mecz nie jest zwykłym meczem. Może inni nie odczuwają tego tak samo jak ja, ale na pewno przeżywali to na swój sposób i wiedzieli o jaką stawkę grają oraz jakiej rangi jest to spotkanie.
Michał Kołba i Maks Rozwandowicz w czasach II ligi (fot. 400mm.pl)
Na koniec nie mogę cię jeszcze nie zapytać o sytuację z Michałem Kołbą. Wiemy doskonale, że się z nim przyjaźnisz. Jak zareagowałeś na tą całą sytuację?
– Na pewno to był dla mnie szok i nie było to dla mnie łatwe do przełknięcia. Do dzisiaj mamy kontakt ze sobą. Stało się, a te pierwsze chwile były bardzo ciężkie. Ale jak dla mnie były ciężkie to jak ciężko musiało być Michałowi? Już niedługo ten okres się kończy, Michał wraca na boisko. Mam nadzieję, że znowu będziemy dzielić jedną szatnię razem.
Wierzysz, że jeszcze będziecie razem grać w pierwszym zespole ŁKS?
– Ja wierzę i Michał też wierzy. Z tego, co wiem, to chce wrócić do piłki i nie powiedział ostatniego słowa. Będzie robił wszystko, aby znów trafić na Al. Unii 2.
Z Maksem Rozwandowiczem rozmawiał Piotrek.