Maciej Dąbrowski: Każdy z nas chce awansować, grać w ekstraklasie
Maciej Dąbrowski jest jednym z najstarszych zawodników w kadrze Łódzkiego Klubu Sportowego. W rozmowie z ŁKSFans obrońca opowiedział trochę o jego roli w szatni czy przeszłości w Zawiszy Bydgoszcz.
Jak samopoczucie u progu nowego sezonu?
– Bardzo dobre samopoczucie. Szkoda tylko, że nie wygraliśmy w Tychach, ale myślę, że to idzie w dobrym kierunku.
Po tym jak zakończył się poprzedni sezon, awans w przyszłym roku jest dla was kwestią honoru?
– Nie patrzymy tak na to, czy to jest kwestia honoru, czy nie. Każdy z nas chce awansować, grać w ekstraklasie i myślę, że nie ma co dmuchać tego balona już od samego początku. Trzeba się skupić na każdym meczu po kolei i myślę, że to wtedy samo przyjdzie.
Wydaje się, że jako drużyna jesteście mocniejsi niż w poprzednim sezonie. Ale z drugiej strony też cała liga wydaje się mocniejsza.
– Pierwsza liga jest nieobliczalna. Tutaj tak na dobrą sprawę każdy może z każdym wygrać i nie ma co patrzeć aż tak do przodu. Mówię – trzeba się skupiać na każdym kolejnym przeciwniku i na chłodno do tego podchodzić, bo jak się nadmucha ten balon, to on bardzo szybko pęka.
Maciej Dąbrowski w barwach Zawiszy Bydgoszcz fot. GOL24.pl
Przejdźmy na chwilę do twojej przeszłości. Zaczynałeś karierę w Zawiszy Bydgoszcz. Możesz nazwać się kibicem tego klubu?
– Tak. Cały czas wspieram klub, mam dobry kontakt z chłopakami, z włodarzami – czy Marcinem, czy Danielem, który prowadzi stronę redakcyjną. Także wydaje mi się, że mogę się tak nazwać.
A chciałbyś wrócić do tego klubu pod koniec swojej kariery?
– Ciężko powiedzieć, czy chciałbym wrócić. Na pewno jest to jedyny klub, w którym mógłbym ucałować herb. To jest klub, który dał mi początek mojej drogi piłkarskiej i dużo mu zawdzięczam. Zrobiliśmy tam fajny awans do 1. Ligi. Była tam naprawdę fajna ekipa i gdzieś z tymi chłopakami utrzymuje kontakt. Na pewno jest to też miasto, które bardzo lubię i do którego zawsze chętnie wracam.
Z perspektywy Zawiszaka czułeś dodatkową nić sympatii względem ŁKS-u?
– Tak. Bardzo się cieszę, że te kluby są związane ze sobą, kibice się przyjaźnią, znają i wspierają razem. To jest dla mnie dodatkowym plusem.
Zapytam jeszcze o derby Łodzi. Dla człowieka spoza tego miasta, ale Zawiszaka, ten mecz miał dodatkowy ładunek emocjonalny?
– Ja przeżyłem dużo derbów i dla mnie mecz jest meczem. Wiadomo, że jest to jakaś adrenalina dodatkowa, ale ja nie skupiam się na otoczce tego meczu, tylko na kolejnym przeciwniku. Czy to będzie Widzew, czy to będzie Legia Warszawa czy Pogoń Szczecin, to trzeba do takiego meczu podchodzić tak samo, bo nie raz przemotywowanie zawodnika nie poprawia jego gry, tylko paraliżuje.
Maciej Dąbrowski i Arkadiusz Malarz fot. ŁKS Łódź/Cyfrasport
Kiedy przychodziłeś do ŁKS-u w szatni było stosunkowo niewielu starszych piłkarzy. Dzisiaj jest ich już nieco więcej. Byłeś zaskoczony tym, jak ta stosunkowo młoda szatnia funkcjonowała?
– Na pewno ta szatnia potrzebowała starszyzny i takiego gdzieś ducha. Wydaje mi się, że piłka się tak poukładała troszeczkę inaczej. Te szatnie stare, w sensie jak ja byłem młody, zupełnie inaczej funkcjonowały. To teraz jakby ewoluowało, poszło do przodu. Też szatnie są zupełnie inne i młodzież jest inaczej wychowywana pod kątem i piłkarskim, i mentalnym. Wydaje mi się, że tego starszego mentalu, gdzie to wszystko było skonsolidowane razem, trochę brakuje tej szatni, która jest obecnie.
Jako starszyzna trzymacie szatnię w ryzach?
– Wydaje mi się, że tak. Wydaje mi się, że ci młodzi chłopcy oczekują też od nas, że my jako starsi gdzieś będziemy trzymali tą szatnię i będziemy pomagać im w gorszych momentach, czy mogą przyjść do nas i porozmawiać. Nie tylko o piłce, ale też, żeby czuli wsparcie w tych momentach, w których potrzebują zewnętrznej pomocy. Wydaje mi się, że to wsparcie od nas, jako starszych chłopaków jest dla nich drogocenne.
No właśnie wydaje się, że będąc starszym piłkarzem w szatni przybywa obowiązków i piłkarskich, i poza piłkarskich. Tobie to odpowiada?
– Nie mam z tym problemu. Myślę, że żaden z nas nie ma z tym problemu – czy Adaś, Kuba Tosik czy Marek Kozioł. Taka jest nasza rola, żeby wspierać tych chłopaków, pomagać im, ale też, kiedy trzeba, to sprowadzić ich na ziemię, bo wiemy jaka cienka nić jest od bycia panem piłkarzem po dwóch dobrych meczach. Piłka jest taka, że bardzo szybko sprowadza na ziemię.
Wydaje się, że ty w ŁKS-ie miałeś okazję przekonać się jak cienka jest ta granica od bycia na szycie, po wylądowanie na dnie.
– Ja już w piłce przeżyłem na tyle dużo, że nic mnie nie jest chyba w stanie zaskoczyć. Ale na pewno tak było. Na pewno gdzieś tam są mecze lepsze, są mecze gorsze. Ale trzeba się skupiać na każdym kolejnym treningu, każdym kolejnym meczu, a całokształt oceniania ciebie, poszczególnych zawodników, czy nawet drużyny, przyjdzie na koniec sezonu.
Maciej Dąbrowski i Jan Sobociński fot. ŁKS Łódź/Cyfrasport
Kibu Vicuña jest już piątym trenerem, który prowadzi cię w ŁKS-ie. Styl gry którego szkoleniowca pasował ci najbardziej?
– Ja nie będę oceniał każdego trenera, bo to nie moja rola. Ja wychodzę z założenia, że od każdego trenera można się czegoś nauczyć. Czy to był trener Stawowy, Mamrot, Pogorzała, czy teraz Vicuña, to nie ma znaczenia. My jesteśmy tylko przyrządem w tej całej maszynie i musimy wykonywać polecenia każdego trenera i to nie jest tak, że jeden trener jest lepszy, drugi gorszy.
We wszystkich taktykach powtarzało się jednak jedno założenie – stoper rozgrywa piłkę. Tobie odpowiada takie granie?
– Nie przeszkadza mi to. Wiadomo, że ciężko jest wprowadzić piłkę przez dwie linie. Sporo takich piłek też tracimy. Ale taka piłka otwierająca może też nie raz załatwić mecz, więc staramy się te piłki wprowadzać, nie zawsze to wyjdzie. Wiadomo, że kibice odbierają to nieco inaczej, ale wydaje mi się, że piłka rozwinęła się na tyle, żeby rolą stoper nie było tylko przyjęcie piłki i kopnięcie jej do przodu, żeby walczyli, tylko właśnie wprowadzanie tej piłki do drugiej linii czy napastnika.
W niektórych meczach można odnieść wrażenie, że idealną pozycją byłaby dla ciebie pomoc, a nie obrona.
– (śmiech) Nie zastanawiałem się nigdy nad tym. Kiedyś grałem na pozycji numer „6”, nawet na prawej obronie. Wydaje mi się, że rola środkowego obrońcy jest bardziej odpowiedzialna, bo tak na dobrą sprawę za nami jest tylko bramkarz. W środku pomocy jak stracisz piłkę to jesteśmy jeszcze my. Tutaj masz większą odpowiedzialność.
Wydaje się, że w przypadku ŁKS-u ta rola środkowego obrońcy też się nieco różni. Kiedy grałeś z Jankiem Sobocińskim, on częściej wyprowadzał piłkę, a ty zabezpieczałeś tyły. Z Adamem Marciniakiem jest odwrotnie. Obie te role ci pasują?
– Dla mnie to nie ma większego znaczenia. Wiadomo, trzeba się dostosować do taktyki. Raz jest tak, że ja będę wprowadzał piłkę, a raz jest tak, że będzie to robił Adam, Nacho czy Janek. Jeżeli mam miejsce, żeby wprowadził piłkę, to będę ją wprowadzał.
Maciej Dąbrowski z opaską kapitana fot. M.Nowacki
Zmierzając do końca zapytam o coś, co przewija się w dyskusjach kibiców – Maciej Dąbrowski z opaską kapitana ŁKS-u. Czy ty czułbyś się na siłach, żeby wziąć na swoje barki ciężar tej odpowiedzialności?
– Jestem w takim wieku, że dla mnie to już nie jest problemem. Myślę, że w tych meczach, w których występowałem z opaską kapitana, dawałem z siebie wszystko i nie mam z tym problemu.
I na zakończenie – twój kontrakt wygasa za rok. Co dalej?
– Nie myślałem nad tym. Jeżeli klub będzie chciał go przedłużyć, to na pewno szybko się dogadamy, bo dla mnie piłka to już jest przyjemność. Wiadomo, są z tego dodatkowe pieniądze, ale nie patrzę już na to pod względem pieniędzy. Dopóki będę miał zdrowie i piłka będzie sprawiała mi przyjemność, to będę grał.
Z Maciejem Dąbrowskim rozmawiał Dęder.
fot. Łukasz Żuchowski