Relacja z wyjazdu do Częstochowy
W Częstochowie melduje się 28o fanatyków Łódzkiego Klubu Sportowego.
Kolejny raz przyszło nam jechać w tym sezonie w dzień powszedni na wyjazd. Wstępnie ten mecz miał się odbyć w weekend, ale z racji powołań do kadry został on przełożony. Dobrze, że był to nasz najbliższy wyjazd, więc nie było przeszkód by wybrać się tam pociągiem rejsowym, zwłaszcza że połączenie było dobre. Środek transportu, który kiedyś był normalnością, w obecnych czasach korzystanie z niego jest już rzadkością, ale nic bardziej nie integruje jak wspólne wyprawy.
Zbiórka na Kaliskim, skąd osobówką ruszyliśmy w stronę Częstochowy. Podróż przebiegała spokojnie i po 2,5 godzinach podróży wysiedliśmy na głównej stacji w Częstochowie. Szybka przesiadka na kolejny pociąg, którym przejechaliśmy jedną stację i wysiedliśmy na stacji Częstochowa Raków. Stamtąd mieliśmy kilkaset metrów do stadionu pod który dotarliśmy na około 40 minut przed rozpoczęciem meczu. Wejście na obiekt było sprawne i do pierwszego gwizdka wszyscy byliśmy na sektorze, na którym powiesiliśmy flagi: „Troublemakers”, „ŁKS Łódź Polska”, „Pieprz trzymaj się”, „Pawełek trzymaj się”, „Bastek trzymaj się”, „Maginek-PDW”, „Brzuch-PDW”. Od naszej ostatniej wizyty w Częstochowie minęło 20 lat. Przez ten czas na tym stadionie nie licząc dobudowania niedużego dachu na prostej, praktycznie nie zmieniło się nic.
My od początku spotkania ruszyliśmy z dopingiem, który momentami był bardzo dobry i przede wszystkim nie było przerw. Do tego nasi piłkarze na boisku lidera radzili sobie bardzo dobrze, czego efektem była efektowna bramka w pierwszej połowie strzelona przewrotką przez Rafała Kujawę. W drugiej połowie już z grą było gorzej. Zaczęła się „obrona Częstochowy” w Częstochowie i niestety nie udało się dowieźć prowadzenia do końca. Po karnym Raków wyrównał, a strzelec bramki jeszcze podniósł nam ciśnienie. Grajek, który swego czasu przychodził na nasze mecze, a potem nagle zapałał miłością do „sąsiadek” i po bramce pokazał w naszą stronę ułożone z palców „w”. Co ciekawe, tym zachowaniem strzelił tylko sobie w kolano, bo nie dość, że my nawet nie wiedzieliśmy, że taki grajek istnieje, a teraz już wiemy i zapamiętamy, to jeszcze naraził się fanom Rakowa, dla których „czerwoni” są jedną z większych kos. Nasz sektor jeszcze zagrzały pomeczowe przepychanki na murawie. Potem nasi piłkarze podeszli pod sektor. Podziękowaliśmy im za grę i remis na trudnym terenie i chwilę potem opuściliśmy stadion, gdyż niedługo po meczu mieliśmy pociąg.
Szybki spacer na stację Częstochowa Raków, po kilku minutach mieliśmy pociąg na główną stację Częstochowy. Tam oczekiwaliśmy 50 minut na pośpiecha, gdzie mieliśmy przygotowany wagon dla nas, który jak się okazało, był niewystarczający i zajęliśmy jeszcze kolejny. Po niecałej godzinie dojechaliśmy tym pociągiem do Koluszek i po kwadransie mieliśmy pośpieszny do Łodzi. Ostatni etap podróży to droga szybka i niedługa i po 22-ej wysiedliśmy na Fabrycznym. Stamtąd jeszcze wszyscy wracamy na ŁKS, skąd rozjechaliśmy się na swoje rewiry.
Wyjazd w starym dobrym stylu. Dawno nigdzie nie podróżowaliśmy pociągiem. Optymizmem napawa też nas gra naszych piłkarzy. Zobaczymy jak to będzie dalej, ale liczymy na coraz realniejszą walkę o ekstraklasę. Natomiast jeśli chodzi o naszą liczbę, to w Częstochowie stawiliśmy się w 280 głów.