Grzegorz Goliński: Robimy co możemy, żeby przynosić chwałę naszemu klubowi
Łódzki Klub Sportowy to nie tylko sporty zespołowe. Biało-czerwono-białe barwy reprezentują również bokserzy i kickboxerzy, trenujący w ŁKS Łódź Boks. W szóstym odcinku cyklu „Rozmowy przy U2” porozmawialiśmy z głównym trenerem i założycielem tej sekcji – Grzegorzem Golińskim.
Jak ty jako trener boksu i kickboxingu radzisz sobie w tych czasach pandemii?
– Nie jest to łatwy czas dla nas wszystkich. Każdy boryka się z problemami różnej natury. Musimy sobie radzić, więc sobie radzimy w takim zakresie w jakim możemy. Jest ciężko, ale dajemy radę.
Ciężko było również umówić nam się na rozmowę, bo na niedobór zajęć nie możesz narzekać. Jesteś człowiekiem, który nie umie wysiedzieć w miejscu, czy to raczej przez pasję do tego, co robisz?
– W zasadzie jedno i drugie. Jest to moja wielka pasja, dlatego to robię. Nie narzekam na brak zajęć, ale to też wynika z wielu składowych. Nie mamy struktur profesjonalnego klubu, więc poza prowadzeniem treningów wiele spraw porządkowych i organizacyjnych spoczywa na moich barkach.
Obecnie jako ŁKS Łódź Boks jesteście kontynuatorem tradycji legendarnej sekcji ŁKS-u, która zdobywała złote medale drużynowych mistrzostw Polski. Skąd w ogóle pomysł, żeby w 2007, a oficjalnie 2010, roku bokserze ponownie zaczęli reprezentować klub?
– Pomysł zrodził się właśnie w 2007 roku. Jeden z fanów ŁKS-u, Jacek Teodorczyk, mocno zaangażował się w ten projekt. Rozpoczęliśmy treningi w starej hali na stadionie. We wszystkich sprawach mieliśmy wielkie wsparcie Stowarzyszenia Kibiców Łódzkiego Klubu Sportowego. Na początku działaliśmy hobbystycznie, natomiast wizja rejestracji klubu była odległa. Udaliśmy się do ówczesnego prezesa Stowarzyszenia, pana Wróblewskiego, on przekazał nam pisemnie zgodę na użytkowanie logo i nazwy no i tak w zasadzie rozpoczęła się nasza historia. Oficjalnie klub zarejestrowałem w urzędzie 23 czerwca 2010.
Ile osób na dzień dzisiejszy zrzesza klub?
– Na pewno ponad 100 osób uczęszcza regularnie na zajęcia. Bardzo cieszy mnie to, że od kilku lat mamy dość prężną grupę dzieciaków. Najmłodszy uczestnik zajęć ma 6 lat, a najstarszy, pan Jerzy, ma 75 lat, więc to pokazuje jaka jest rozpiętość.
Młodzi przedstawiciele ŁKS Łódź Boks podczas klubowego turnieju na początku 2020 roku fot Łukasz Żuchowski
Czas na podchwytliwe pytanie – Patryk Radoń ma potencjał na dużą karierę w kickboxingu?
– Zdecydowanie tak. Patryk na pewno należy do ścisłej czołówki krajowej, walczy zawodowo z bilansem samych zwycięstw. Jeszcze jest młody, bardzo ambitny, mocno trenuje, więc wierzę, że jeszcze nie jeden sukces przed nim.
Patryk nie tylko trenuje u was, ale też trenuje was prowadząc swoje zajęcia. Prowadzenie treningów przez zawodnika, to sposób na złapanie doświadczenia i asekurację w przypadku zakończenia kariery? Czyja to była inicjatywa?
– To była nasza wspólna decyzja. Patryk chce się dodatkowo rozwijać, jest dojrzałym zawodnikiem, który zdaje sobie sprawę, że kariera nie będzie trwać wiecznie, więc kształci się na wielu polach. Ma w tym momencie swoje pięć minut, więc stara się je wykorzystać. Ale czy jego życie potoczy się tak, że po zakończonej karierze sportowej pójdzie w trenerkę? To pytanie do niego. My cieszymy się, że mamy go w swoich szeregach.
Skoro jesteśmy już przy łączeniu tej kariery sportowej i trenerskiej, to dopytam – jak to wyglądało w twoim przypadku? Skąd wzięła się pasja do boksu, kiedy się pojawiła i czy miałeś okazję być czynnym bokserem?
– Miłość do sportu zaszczepił we mnie tata – mój wielki autorytet do dnia dzisiejszego. To właśnie on pokierował mnie w stronę sportów walki, głównie dlatego, bym czuł się pewnie na ulicach swego „czerwonego” miasta. W Brzezinach, w których się wychowałem nie było wielkich możliwości do uprawiania sportów walki i tak w wieku 14 lat rozpocząłem treningi boksu i kickboxingu w łódzkiej Gwardii, a po trzech miesiącach wystąpiłem w pierwszym turnieju. Tak to się rozpoczęło, później stoczyłem blisko 50 walk amatorskich. Boksowałem w czasach, kiedy na zawody jeździli ze mną tacy zawodnicy jak „Diablo” Włodarczyk czy Krzysztof Bienias. Oni później zostali mistrzami świata, ja zakończyłem karierę, poszedłem na studia. Odwiesiłem rękawice ale pozostałem przy sporcie, zrobiłem kursy trenerskie i od tego czasu przekazuję wiedzę swoim podopiecznym. Jestem szczęśliwym człowiekiem, spełnionym.
Zdarza ci się zatęsknić za treningami w starej hali pod trybuną?
– Zdecydowanie tak, nasza hala miała swój klimat. Przeciekający dach, rozklepany parkiet… To jednak nikomu nie przeszkadzało i każdy dawał z siebie 1908%. Naprawdę mnóstwo potu zostawiliśmy na tej hali…
Wiele osób, które trenowały na tej hali wspomina przeplatanie się sekcji ŁKS-u i otwarcie mówi, że żałuje, że to minęło. Wy jednak angażujecie się w wiele akcji wokół klubu. To jest swojego rodzaju sposób na zbudowanie silnej, przywiązanej do przeplatanki sekcji?
– My od zawsze kierujemy się hasłem „ŁKS jest jeden, wielosekcyjny”. I tak wspieramy piłkarzy na meczach, siatkarki, koszykarzy. Ubolewamy, że raczkuje dopiero sekcja koszykarek, czyli ta najbardziej utytułowana w klubie. Stworzyliśmy też grupę biegową Łódź Kocha Sport by promować ŁKS w kraju i zagranicą.
ŁKS Łódź Boks podczas biegu „Łódź Kocha Sport – wielosekcyjny ŁKS” fot. ŁKS Łódź Boks
A jak wygląda sytuacja treningów, które wypadają wam w trakcie meczu piłkarzy, siatkarek albo sekcji koszykarskich? Odbywają się normalnie, czy są odwoływane i w miarę możliwości idziecie oglądać je z trybun?
– Naturalne jest, że kiedy gra Łódzki Klub Sportowy zajęcia są odwoływane, a my staramy się wspierać dopingiem sportowców innych sekcji.
Mówiąc o tej współpracy waszej sekcji z resztą ŁKS-u nie sposób nie wspomnieć o Szkole Gortata, która już powoli staje się ełkaesiacką szkołą. Wy też z nimi działacie organizując między innymi treningi dla dzieciaków. Chcecie dzięki temu zachęcić więcej młodzieży do boksu?
– Na pewno. Wielu uczniów Szkoły Gartata przychodzi do nas na zajęcia. W znacznej większości są to zajęcia uzupełniające, natomiast mamy też kilkoro dzieciaków z tej szkoły, w tym też mojego syna, których pasją jest boks czy kickboxing i trenują od małego te dyscypliny.
Wokół ŁKS-u mamy również spore grono walczących kibiców, choć nie wszyscy u was trenują. Zdarza ci się oglądać ich zmagania?
– Oczywiście. To są moi młodsi koledzy. Z całego serducha życzę każdemu z nich samych zwycięstw. Oni przynoszą chlubę temu miastu, temu klubowi. Jestem przekonany, że oni również trzymają kciuki za nasze sukcesy.
Na początku rozmowy stwierdziłeś, że czujesz się jak człowiek-orkiestra. Wypada więc zapytać ile osób tworzy ŁKS Łódź Boks od tej strony organizacyjnej?
– Pierwszą osobą, którą muszę wymienić jest trener Szymon Koszalski. To z nim od samego początku tworzymy ten Klub. Śmiało mogę powiedzieć, że jest moją prawą ręką. Zajęcia w klubie prowadzą także: Marek, Norbert, Mariusz czy wspomniany wcześniej Patryk. Często mogę liczyć również na rodziców zawodników, dla których z tego miejsca ukłony z mojej strony.
Kończąc już powoli zadam ci nie najłatwiejsze, choć jedno z moich ulubionych pytań – jaki jest najpiękniejszy moment, który miałeś okazję przeżyć w ŁKS-ie?
– Cały czas wierzę, że ten najpiękniejszy jeszcze nadejdzie choć takich momentów było mnóstwo. Wiadomo – mój pierwszy mecz na naszym stadionie, pierwszy wyjazd, mistrzostwo piłkarzy w 98’ roku, ale i mistrzostwa koszykarek, wypełniona Atlas Arena podczas meczu koszykarzy, pierwsze Mistrzostwo Polski w kickboxingu Katarzyny Modrzejewskiej, Mistrzostwo Europy w kickboxingu Julii Dawidowicz, medal Mistrzostw Świata w kickboxingu Tomasza Koniarskiego, pierwszy medal bokserski Mistrzostw Polski wśród kobiet Julii Radys, pierwszy historyczny medal Mistrzostw Polski w kickboxingu w kategorii dzieci mojego syna Michała… Wszystkie chwile związane z Łódzkim Klubem Sportowym są wspaniałe i ciężko je ze sobą zestawiać. I oby jak najwięcej takich chwil.
A czego można życzyć tobie i całej sekcji w najbliższym czasie?
– Kolejnych sukcesów. Zdrowia, żebyśmy wszyscy unikali kontuzji. Żebyśmy mogli wrócić do normalnej rywalizacji. Zawody się odbywają, ale wiadomo, że bez kibiców to już nie ten sam sport. Wiadomo, że na wiele rzeczy nie mamy wpływu, ale robimy co możemy, żeby przynosić jak najwięcej chwały naszemu klubowi, naszemu miastu.
Z Grzegorzem Golińskim rozmawiał Dęder.