Piłka NożnaWypowiedzi

Wojciech Stawowy: Co dała zmiana trenera?

Zwolnienie Wojciecha Stawowego po marcowych derbach było wielkim szokiem dla kibiców ŁKS-u. O kulisach rozstania, relacji trenera z prezesem oraz o tym czy awansowałby z zespołem do Ekstraklasy opowiedział na łamach portalu Weszło.com

O braku czasu w ŁKS-ie:

To, że zostałem zwolniony z ŁKS-u było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Do dzisiaj nie jestem w stanie tego pojąć i zrozumieć. Na pewno było dużo czasu na to, żeby pewne elementy wprowadzić i w grze ŁKS-u było to widoczne. Na pewno jednak nie było to tyle czasu, żeby powiedzieć, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik, ale byliśmy na dobrej drodze, drodze do Ekstraklasy. Jestem w 100 procentach pewien, że tam zmierzaliśmy. Drużyna nie była kompletna, na pewno nie w każdej formacji, nie pod względem taktycznym. Zespół cały czas się uczy, czy trener pracuje w nim dwa, czy trzy lata. Jeśli ktoś mówi, że było wystarczająco dużo czasu na cokolwiek, to nie rozumie kompletnie tego, co się wiąże z pracą trenerską. Trudno jednak tego wymagać, od kogoś, kto po prostu nie ma prawa się na tym znać.

O zaufaniu do trenera w klubach takich jak Radomiak czy Raków Częstochowa:

– Bardzo dobre przykłady – konsekwencja, cierpliwość, powtarzalność, obrana właściwa ścieżka. To wszystko jest złożony proces, który trwa i dzisiaj Raków jest wicemistrzem Polski, gra w pucharach. Z całego serca życzę prezesowi Salskiemu, żeby miał taką konsekwencję i cierpliwość w dążeniu do celu.

O wierze w awans do Ekstraklasy mimo gorszej formy i problemów formacji defensywnej:

– Tutaj zabrakło cierpliwości, żeby dać możliwość dalszej pracy. Takie panikowanie, patrzenie w statystyki, ile się straciło bramek w kilku meczach… To się prowadzi na bieżąco. Najważniejsza jest statystyka końcowa: czy się zrealizowało cel, czy nie. Wolę mieć bilans 60 goli strzelonych, 40 straconych i awansować niż bardziej zbliżony i grać dalej w 1. lidze. Na coś się trzeba zdecydować. Ja, zawodnicy i sztab byliśmy pewni tego, co robimy. Gdyby pan zapytał każdego piłkarza osobno, ludzi związanych z ŁKS-em, czy powinienem dalej pracować, to powiedzieliby, że zmierzaliśmy w kierunku Ekstraklasy. Wierzę, że dzisiaj przygotowywalibyśmy się do sezonu w tej lidze.

O tym jak trener ocenia jego zwolnienie przez prezesa Salskiego:

Bardzo szanuję pana prezesa, dla mnie to na tyle inteligentna osoba, że teraz, po czasie, wie, że popełnił błąd. Prezesowi czasami nie wypada się do tego przyznać, ale w mojej ocenie tak było. To nie tak, że coś bierze z przypadku, z niczego. Nasz start to nie był fuks, tylko efekt naszej ciężkiej pracy. Zima i okres przygotowawczy to nie jest moment na wygrywanie sparingów, to nie jest cel. Trzeba sprawdzać różne warianty, ustawienia, przygotować drużynę na całą rundę rewanżową. Nie na jej początek, środek czy koniec, na całą. Jeśli faktycznie prezes straciłby zaufanie zimą, to oznaczałoby, że nie miał go od początku. Swoją pracą w ŁKS-ie pokazałem, że można wierzyć w drużynę, w to, co robię i w końcowy sukces, mimo potknięć w trakcie sezonu. Nie przeczę, że takie były, tylko proszę wskazać drużynę, która się nie potykała. 

Fot. Łukasz Żuchowski

O rozczarowaniu zwolnieniem:

– Tu wychodzi to, o czym mówiłem. Konsekwencja, cierpliwość. Nic złego w drużynie się nie działo. Rozumiem, kiedy zmienia się trenera po tym, jak przegrywa się mecz za mecz, kiedy szanse na awans mocno spadają, gdy zespół źle gra w piłkę, jest skłócony, albo gdy trener jest niereformowalny, nie umie współpracować z ludźmi i nie jest oddany pracy. Ale jeśli ktoś pracuje od rana do wieczora, poświęca się i oddaje klubowi serce, a drużyna zmierza w dobrym kierunku… Nikt mi jeszcze nie wyrządził takiej przykrości jak ta, która spotkała mnie ze strony tych, którzy zdecydowali o zwolnieniu mnie z pracy. Wielu ludzi ze świata piłki było zaskoczonych tym ruchem. To były dopiero dwa mecze rundy rewanżowej. Gdybyśmy przegrali dwa kolejne, można byłoby o czymś takim myśleć. Ale ilu trenerów pracuje, mimo że przegrywali czy nawet nie zrealizowali celu? Dariusz Marzec w Arce Gdynia też miał awansować do Ekstraklasy, a został w klubie. GKS Tychy też walczył o awans, trener Artur Derbin pracuje. Nerwowe ruchy nie zawsze przynoszą zamierzony efekt. Zadam pytanie retoryczne: co dała zmiana trenera?

O tym czy według trenera zespół po wywalczeniu remisu w derbach wróciłby na zwycięską ścieżkę:

Jestem pewien, że po derbach mielibyśmy serię podobną do tej, jaką mieliśmy na starcie jesieni. Myślę, że moje zwolnienie w znaczący sposób odbiło się także na drużynie. Nie chcę się bawić w spekulacje, ale słyszałem, że już zimą trener Ireneusz Mamrot oglądał mecze rywali ŁKS-u i że ta zmiana była szykowana. Takie plotki do mnie docierały. 

O sukcesach za kadencji trenera w ŁKS-ie:

– Wolę odpowiadać na krytykę niż mówić, ile dobrego zrobiłem dla klubu. O to można pytać ludzi, którzy przy ŁKS-ie są. Przede wszystkim moim sukcesem była możliwość pracy w tak wielkim klubie, na pięknym stadionie. Cieszę się, że pracowałem z takimi piłkarzami, bo to była najlepsza drużyna, z jaką kiedykolwiek pracowałem. Nadal mam z nimi dobry kontakt. Cieszę się, że po śp. Maciusiu Madeju z Cracovii miałem kolejnego świetnego kierownika zespołu, naszego “ełkaesiackiego Dżeka”. Cieszę się, że ŁKS po słabym okresie w Ekstraklasie pokazał kawał dobrej piłki. A najbardziej cieszy mnie derbowa wygrana na Widzewie i najlepsze moim zdaniem 45 minut za mojej kadencji w drugim derbowym starciu. To była taka dominacja nad rywalem, jaką chciałbym oglądać cały czas. Życzę trenerowi Kibu, żeby ŁKS grał tak samo i to przez 90 minut, a nie tylko przez połowę. To drużyna, którą stać na to, żeby wywalczyć awans i zostać w Ekstraklasie na dłużej.

O momencie, w którym uświadomił sobie, że zostanie zwolniony z ŁKS-u:

– Drużyna miała energię od pierwszego spotkania. Po naszym zgrupowaniu w Woli Cholerzowskiej prezes Tomasz Salski na kolacji powiedział, że cieszy się, że w końcu ma drużynę, że rodzi się zespół, który ma charyzmę i wie, co chce osiągnąć. Czasami zajęcia były mocne, wyczerpujące, ale zespół przystępował do rundy rewanżowej totalnie naładowany. Po meczu z GKS-em Tychy byliśmy bardzo zbici psychicznie, ale szybko zdiagnozowaliśmy przyczynę i z Odrą Opole potrafiliśmy się podnieść. Co do meczu z Widzewem – prawda jest taka, że nawet gdybyśmy wygrali, zostałbym zwolniony. Już na poprzednich spotkaniach trener Mamrot był na trybunach. Świat piłkarski nie jest hermetyczny, jest bardzo dziurawy. Różne rzeczy dochodzą, także do piłkarzy. Presja rosła.

Fot. ŁKS Łódź/Cyfrasport

O reakcji na zwolnienie:

Zabrano mi możliwość zrobienia czegoś, co bardzo chciałem dla ŁKS-u zrobić. Mimo że nigdy nie byłem faworytem kibiców, to ten klub mam głęboko w sercu. Nigdy nie robiłem niczego na pokaz, kierowałem się sercem. Uszanowałem jednak decyzję prezesa, bo jest szefem, ma prawo dokonać zmiany. Jest powiedzenie, że trener ma zawsze rację, a jak masz wątpliwości, to spójrz na punkt pierwszy – trener ma zawsze rację. Tak samo jest z prezesami. Nie chcę się jednak rozżalać i wychodzić na dziecko z piaskownicy, któremu zabrano zabawkę. Jest nowe rozdanie, będę kibicował ŁKS-owi i życzył mu zwycięstw.

O kibicach ŁKS-u:

– Chcę im bardzo podziękować, bo dostałem mnóstwo wiadomości. Wielu kibiców pisało do mnie w trakcie sezonu, przed meczami derbowymi. Rzadko chodziłem po mieście, ale na zakupach spotykałem kibiców i spotykałem się z wyrazami sympatii. Zdecydowana większość kibiców patrzy rozsądnie na to, co się dzieje. Wiem, że postrzegano mnie przez osobę Krzysztofa Przytuły i powiązań między nami, ale nie przyszedłem do Łodzi po znajomości. Dzisiaj bardzo chcę wrócić do piłki, ale nie chcę nikomu zabierać chleba. Nie pojechałbym obserwować mecz drużyny, wiedząc, że będę jej trenerem, nie informując o tym obecnego szkoleniowca. To są dla mnie rzeczy nie do przyjęcia, niezrozumiałe, one nie mają nic wspólnego z etyką trenerską. Dlatego cieszę się, że kibice mnie popierali. Do dzisiaj dostaję od nich przyjemne wiadomości, zresztą w Krakowie fani Cracovii też o mnie pamiętają.

Fot. ŁKS Łódź/Cyfrasport