Piłka NożnaWypowiedzi

Adam Marciniak: Pieniądze nigdy nas nie dzieliły

Za ełkaesiakami inauguracja piłkarskiej wiosny w Fortuna 1. Lidze. Jeszcze przed spotkaniem z GKS-em Jastrzębie porozmawialiśmy z Adamem Marciniakiem na temat ostatniego roku w ŁKS-ie. Wychowanek klubu z al. Unii 2 między innymi zdementował niektóre doniesienia medialne dotyczących problemów między zawodnikami w szatni, wynikających z kwestii finansowych.

Za wami ciężki 2021 rok. W Sylwestra często ludzie stawiają sobie cel „Nowy Rok – nowy ja” – czy w pewnym sensie również wy nawzajem mogliście sobie tego życzyć?

Oczywiście, że tak. Myślę, że dla każdego z nas ten 2021 był rokiem dalekim od tego, co sobie wyobrażaliśmy i czego oczekiwaliśmy. Każdy liczył na awans, każdy czuł, że Ekstraklasa jest na wyciągnięcie ręki, a tu najpierw bardzo słaba wiosna, może wyłączając tę końcówkę pod wodzą Marcina Pogorzały i Pawła Drechslera, ale w sumie też się skończyło niepowodzeniem. Dalej, ta jesień też słaba, także nie powiem nic odkrywczego, że ten rok nie był, delikatnie mówiąc, dobry. I w 2022 wchodzimy z bojowym nastawieniem – teraz musi być tylko lepiej.

Po przełknięciu gorzkiej pigułki latem przyszła jesień, która również była ciężka. Odstawiając na bok kontuzje, często zarzucano wam brak woli walki. Swego rodzaju problemy mentalne można było u was zauważyć – graliście mecze, w które fajnie wchodziliście, kontrolowaliście je, nagle przychodził niespodziewany gong i już nie potrafiliście wrócić do gry.

Tak, zgodzę się z tym, że coś nie funkcjonowało. Natomiast w kwestii tej woli walki… To zawsze jest takie łatwe wytłumaczenie patrząc z boku. Nigdy nie byłem w drużynie, nigdy nawet nie grałem na podwórku czy ze znajomymi na orliku, żeby nie było woli walki. Ktoś, czytając ten wywiad, może przypomnieć sobie jak gra w ping ponga, siatkówkę, koszykówkę, piłkę czy nie gra po to, żeby wygrać. Jakich byś problemów nie miał dookoła, kiedy wychodzisz na plac i jest pierwszy gwizdek to zawsze grasz o zwycięstwo. A kwestia odbioru… Ja dokładnie wiem, że często to tak wyglądało, ale często podaję taki przykład boksera. Każdy z nas oglądał wielokrotnie walkę bokserską, w której kibicował jednemu bokserowi. Jest ostatnia runda, wszyscy wiemy, że on przegrywa na punkty i krzyczymy do telewizora „Dawaj, tylko nokaut cię ratuje, bo na punkty przegrałeś”, a ten zawodnik i tak nie atakuje. I to nie jest brak woli walki – to jest to, że albo nie ma siły, albo jego przeciwnik jest tak dobry taktycznie, że ten przegrywający bokser nawet nie umie się do niego zabrać. I to czasem dlatego tak wygląda, że to nie chodzi o brak woli walki, a to, że faktycznie coś w drużynie nie stykało. W naszym wypadku wydaje mi się, że często to było to, że my wychodziliśmy naprawdę po to, żeby wygrać, przez większą część meczu mieliśmy posiadanie piłki, niby wszystko było dobrze, a nagle dostawaliśmy „gonga” i faktycznie trudno nam było na szybko przetrawić to, co się stało. Nagle był szok – jak to, przegrywamy, co teraz? Przecież mieliśmy tu wygrać, nastawialiśmy się, mieliśmy dominować, strzelić kilka bramek. Kibice mieli takie same oczekiwania, a tu nagle jest 0:1 w słabym stylu. Myślę, że nasz problem był mentalny, nie byliśmy gotowi na to, co się stanie, jak coś nie będzie szło po naszej myśli. Chcieliśmy od początku do końca, zresztą taka jest filozofia klubu, grać dobrą piłkę, ładną dla oka i mieliśmy problem z wygrywaniem w brzydkim stylu, co jest ważne na każdym poziomie, szczególnie w I Lidze. Żeby przestawić myślenie na to, że zwycięstwo 1:0 po absolutnie słabym meczu jest tak samo cenne, jak po rewelacyjnym meczu. Dużo nad sferą mentalną pracowaliśmy teraz, żeby nie być przewidywalnym zespołem, potrafić grać na różne sposoby, nauczyć się cierpieć na boisku – po to, żeby strzelić bramkę na 1:0 w ostatniej akcji meczu, wygrać i być tak samo szczęśliwym jakbyśmy zagrali koncert. Tego nam na zarówno jesienią, jak i wiosną brakowało.

Czy ŁKS faktycznie dorósł do bycia faworytem? Najlepszy sezon w I Lidze to ten, kiedy drużyna trenera Moskala przystąpiła do rozgrywek jako beniaminek. Czy w ciągu ostatnich dwóch sezonów nie zjadała was presja i oczekiwania?

Może słowo presja nie jest tu najbardziej odpowiednie, ale myślę, że ciężko, żeby ktoś się przyznał czy to presja, czy lekki stres. Oczekiwania na pewno nas trochę przytłaczały. Najlepiej to widać po tym, kiedy traciliśmy bramkę na 0:1 i nas nie było, nie potrafiliśmy się odnaleźć. Zawsze jest trudniej być faworytem, od którego się oczekuje, łatwiej jest atakować, ale myślę, że wystarczająco czasu minęło, żeby się oswoić, żeby ta mentalność się zmieniła. Myślę, że jesteśmy już gotowi na takie sytuacje, że będziemy do spotkań inaczej podchodzić i głęboko wierzę, że taka sytuacja jak stracona bramka z teoretycznie słabszym przeciwnikiem już nas nie będzie załamywać. Już nie będziemy w szoku, co się stało, tylko będziemy dalej nacierać do przodu. Kiedy mecz się nie będzie układać, nie będziemy się zastanawiać, dlaczego tak jest, tylko będziemy robić wszystko, żeby z tego brzydkiego meczu wycisnąć trzy punkty. ŁKS jest na to gotowy.

Do ŁKS-u przyszedłeś nie tylko jako wzmocnienie jakości na murawie, ale także jako wzmocnienie szatni, jako wychowanek, który ma zostać jednym z liderów szatni. Rok minął – czy jesteś zadowolony z tego jak wypełniasz tę rolę?

Ocenę wszystkiego determinuje wynik zespołowy. Oczywiście, miałem inne oczekiwania, liczyłem, że uda się awansować, że zagramy w Ekstraklasie. Wszystko w klubie poszło nie tak jak miało iść, nie takie były oczekiwania, więc i ze swojej roli nie jestem zadowolony. Natomiast uważam, że jako jedna z postaci wiodących w szatni się odnajduję, na boisku też dodaję rywalizacji. Miałem momenty, gdy grałem, miałem momenty, gdy siedziałem na ławce – dla klubu i drużyny nie ma nic lepszego niż rywalizacja i myślę, że ją daję. Robię, co mogę, wiadomo, wieku też się nie oszuka, umiejętności i dyspozycji również, ale daję z siebie wszystko. Dla mnie nadrzędnym celem jest to, żeby dawać z siebie wszystko, a to czy przyniesie to miejsce w pierwszym składzie, na trybunach, czy na ławce… Chcę dać z siebie wszystko, żebym kiedy skończę grać w ŁKS-ie, mógł spojrzeć w oczy trenerom, prezesom, kibicom i kolegom z szatni i żeby każdy odbierał mnie jako osobę, która dawała sto procent, a nie jako lesera czy gościa, który sobie wrócił na wygodną emeryturkę. Taką osobą nie jestem, nigdy nie byłem i źle bym się czuł, gdybym przychodził na treningi i odcinał kupony, gdybym był tylko tłem. 

Fot. ŁKS Łódź

Bycie liderem to także zabieranie głosu w trudnych chwilach – najbardziej pamiętny wywiad udzielony przez piłkarza ŁKS-u w zeszłym roku, to chyba ten po meczu w Opolu. Patrząc na wszystkie okoliczności, zarówno sportowe, jak i organizacyjne, czy to był wasz największy dołek?

Styl, w jakim przegraliśmy w Opolu, był nie do przyjęcia. Oczywiście, mieliśmy wtedy fatalną sytuację kadrową – ja grałem z kontuzją, z którą się borykałem do końca rundy, „Osa” grał na nie swojej pozycji – rzucony do środka pola po kilku fajnych meczach na stoperze – ale zagraliśmy fatalnie. My tak samo cierpimy jak kibice. To nie jest tak, że idziemy do domu i o tym nie myślimy, nie przeżywamy tego i mamy to w dupie. Rzecz, którą zawsze mówiłem w rozmowach prywatnych z kibicami – wielu z nich ma swoją pracę, jakąś odskocznię. Nawet jeśli jesteś bardzo zaangażowany w drużynę, ale pójdziesz rano do niej i coś ci wyjdzie fajnego, to przynajmniej na chwilę zapomnisz, że twoja drużyna gra słabo. My tego nie mamy. Jeśli zagram fatalny mecz, to jestem zniszczony mentalnie do kolejnego meczu, aż nie zagram dobrze – bo wiem, że zawiodłem siebie, kolegów, kibiców, rodzinę i ludzi, którzy mnie w klubie zatrudnili. W tamtym momencie, udzielając tamtego wywiadu, byłem mocno przybity, zresztą nie tylko ja. Dużo nas kosztowały te porażki i myślę, że już ich wystarczy. Każdy z nas marzy w szatni, żeby ta wiosna to była nieustanna wspólna radość z naszymi kibicami. Mam nadzieję, że przy pełnym stadionie. 

Jesteś doświadczonym piłkarzem, zwiedziłeś trochę klubów – patrząc zarówno na aspekt sportowy, jak i tych jesiennych problemów organizacyjnych, jest to najbardziej skomplikowana sytuacja, w której się znalazłeś?

Ciężko powiedzieć, bo tych kryzysów w trakcie mojego grania w piłkę przeżywałem wiele. Zupełnie inaczej przechodzi się kryzys, kiedy jest się młodym zawodnikiem, kiedy można „schować się” za plecami doświadczonych zawodników i liderów zespołu, a zupełnie inaczej, kiedy to ty jesteś jednym z najstarszych piłkarzy i to od ciebie się wymaga. Myślę, że ten rok mentalnie mocno dał mi się we znaki właśnie z tego względu, że byłem jednym z tych zawodników, od których się wymagało i należy się wymagać, a nie zawsze spełniałem te oczekiwania. To poczucie odpowiedzialności było większe niż w latach, kiedy byłem młodszym zawodnikiem. 

Starając się jakkolwiek racjonalizować to, co się jesienią stało, za jeden z powodów można byłoby uznać krótką przerwę między barażami, a letnimi przygotowaniami. Raz, że nie zregenerowaliście organizmów, a dwa, że mogliście nie zresetować swoich głów – zgadzasz się z taką tezą?

Moim zdaniem dla głów to nie był za krótki czas. Jeśli to miało wpływ, to może faktycznie na kontuzje. Natomiast kłamałbym, gdybym chciał się schować za tym, że przez krótki urlop nie byłem gotowy do gry. Nie, to raczej trzeba włożyć między bajki.

Teraz po dłuższej przerwie przepracowaliście ciężko niemal dwa miesiące. W tym czasie trenowaliście aspekty piłkarskie, ale mieliście także elementy tzw. team-buildingu. Maciej Dąbrowski mówi, że jesteście teraz jednością. Zgadzasz się z nim? Jeśli tak, to jaką widzisz teraz różnicę?

Tak, faktycznie było dużo takich spotkań scalających zespół, dużo różnych socjotechnik w wykonaniu trenera, które scaliły zespół. Natomiast my mieliśmy cały czas dobrą atmosferę. Naprawdę, w tej drużynie mamy grupę ludzi, która po prostu się lubi. Pamiętam nawet, gdy jeszcze w poprzednim sezonie Ricardinho mówił, że to jego pierwsza polska szatnia, w której jak idziemy do pomieszczenia, gdzie mamy ekspres do kawy, siedzą wszyscy. Czy są obcokrajowcy, czy Polacy, czy młodzi, czy starzy – to wchodzisz i siadasz. Nie patrzysz „o, to nie jest moja ekipa”. Skoro zatem obcokrajowiec mówi, że od początku nie widział tu żadnych podziałów, to znaczy, że atmosfera jest taka, jak też ja ją czuję. Natomiast oczywiście, robiliśmy wszystko, żeby tą drużyną być jeszcze bardziej, bo nigdy nie jest ten moment, że lepiej już być nie może. Sama atmosfera w naszym zespole zawsze była dobra, natomiast mając w głowie wszystkie niepowodzenia, kończyliśmy obóz z dobrym poczuciem. Pamiętam odprawę podsumowującą obóz i można było poczuć wręcz dreszczyk gotowości, że z tą drużyną każdy jest gotowy iść w ogień. Mam nadzieję, że będzie widać to na boisku, bo wiadomo, można zrobić kapitalną pracę na treningu, ale weryfikacja zawsze jest w trakcie meczu. Przerabiałem też sytuacje, gdy wszystko grało, a na boisku nie grało, ale też takie, gdy nic nie grało, a na boisku to trybiło – więc mam nadzieję, że teraz to wszystko przełoży się na wyniki. Tej gwarancji nie ma nigdy, piłka nożna jest tak niezrozumiałą, tak niewymierną dyscypliną, że czasem możesz zrobić wszystko i nie mieć wyników, a czasem robisz wszystko inaczej i idzie. Wracając do atmosfery – moi znajomi z roboty są moimi prawdziwymi kolegami.

Fot. ŁKS Łódź

W ŁKS-ie jest trochę obcokrajowców z różnych kręgów kulturowych – można powiedzieć, że czerpiecie od siebie wszyscy nawzajem? Niektórzy wręcz zarzucali, że większa grupa graczy spoza Polski może zaburzać równowagę w szatni.

Tak, myślę, że wzajemnie się od siebie uczymy – jedni od drugich mogą podpatrzeć fajne cechy mentalne. Przynajmniej odkąd ja tutaj jestem nigdy nie było żadnych problemów i jakiegoś zarzucania „was jest za dużo, nas za mało”, tego nigdy nie było. Oczywiście, patrząc na to jak słabo graliśmy jesienią, można mnożyć wszystkie zarzuty i ciężko dyskutować, kiedy nie ma wyników, ale w szatni siedzą moi dobrzy koledzy i nie mogę o nikim powiedzieć, że ktoś z kimś ma „pod górkę”.

Pytam też o to w aspekcie różnych pogłosek, które padały jesienią w momencie, kiedy w klubie było również gorzej finansowo. Zarzucano wręcz, że byliście przez to podzieleni, nie współpracowaliście przez to na boisku. Podchodziliście więc do tego solidarnie?

Generalnie pieniądze nigdy nas nie dzieliły. Rozumiemy, w jakiej sytuacji jest klub i nigdy, ale to nigdy, kwestie jakichkolwiek zaległości nie przekładały się na to czy ktoś na treningu pracował dobrze. Wrócę do tego grania na podwórku – robiłeś to za darmo, mogłeś iść do domu, a jednak grałeś i walczyłeś. Jeśli to jest twoją pracą, masz z tyłu głowy, że przed tobą jest jeszcze kilka lat grania i że jak nie tu, to może w jakimś innym klubie, więc byłbyś debilem, gdybyś obraził się i trenował na pół gwizdka. Przecież wtedy krzywdę robisz przede wszystkim sobie – będziesz grał słabo na boisku, to usiądziesz na ławce i nie weźmie cię inny klub. Nie, temat pieniędzy nigdy nas nie różnił i nigdy nie był przyczyną takich, a nie innych występów. Może, oczywiście, gdzieś z tyłu głowy to chodziło i jakoś się przekładało, nie mówię, że nie. Natomiast nigdy nie był to temat zakulisowych rozmów typu „słuchaj, jemu płacą to na pewno jest taki, śmaki, to my musimy się trzymać razem, bo jesteśmy charakterni” – tego nigdy nie było. 

Wracając do tematów związanych z tobą – w ŁKS-ie po powrocie zaczynałeś na lewej obronie, potem zostałeś przesunięty na stopera. Podczas przygotowań ćwiczyłeś także na lewej stronie, zatem jeśli będzie trzeba, to idziesz na bok i zasuwasz od linii do linii?

Całe życie grałem na różnych pozycjach – na środku obrony, lewej i prawej stronie obrony, dość długo także jako defensywny pomocnik, a nawet, co może wydawać się śmieszne, w Arce grałem jako „ósemka”. Zawsze, kiedy dziennikarze pytali mnie o ulubioną pozycję, to odpowiadałem, że preferuję tą w zielonym prostokącie, a nie tą siedzącą – mówiąc tak pół żartem. Ja daję z siebie wszystko. Jeśli trener uzna, że jestem potrzebny, to jestem gotowy, a jeśli mam wejść w końcówce, to wejdę. Jeśli trener uzna, że w tym momencie są lepsi zawodnicy, to akceptuję to i daję z siebie wszystko na treningu – właśnie po to, że jeśli w 28. kolejce się okaże, że jestem potrzebny, to będę gotowy, żeby wskoczyć gdziekolwiek, gdzie drużyna tego będzie potrzebować. 

Fot. ŁKS Łódź/Cyfrasport

Jeśli miałaby nastąpić zmiana osoby dzierżącej opaskę kapitańską, to czujesz, że mógłbyś być osobą, która może ją dostać?

Nie zastanawiam się nad tym. Uważam, że Maks jest bardzo dobrym kapitanem – wykonuje dużo takiej pracy, której kibice nie widzą, bo oni widzą tylko mecz. Przede wszystkim, to jest nasz lider w szatni, chłopak, który jest tu najdłużej, z klubem przeszedł najdłuższą drogę i on jest kapitanem zespołu. To absolutnie nie podlega żadnej dyskusji. Jego bezpośrednim zastępcą jest Maciek Dąbrowski, który również świetnie pełni rolę lidera. Bardzo ważnymi postaciami są też Kuba Tosik i Pirulo, którzy razem z nami uzupełniają skład rady drużyny. Ale dzisiejsze czasy są takie, na co też nacisk kładzie trener Kibu, że wszyscy muszą się czuć liderami. To już nie są czasy takiej hierarchii, jaka była kilkanaście lat temu – dzisiaj wymaga się od wszystkich. Dzisiaj wchodzą chłopcy z rezerw i ciągną wózek w lidze. I bardzo dobrze, że tak jest, bo tak to powinno wyglądać. Myślę, że opaska jest tylko i aż symbolem. To nie jest tak, że dzisiaj Maks zakłada opaskę, jutro założy ktoś inny i nagle się wszystko wywraca do góry nogami. W każdej szatni jest kilka osób, które mają dużo do powiedzenia, jak mówiłem, również młodzi zawodnicy mają dużo do powiedzenia i bardzo dobrze, że też biorą ten ciężar odpowiedzialności. Kwestia kapitańska jest trochę kwestią wtórną – to zawsze jest gratka dla kibiców, bo sobie można dorobić jakiś scenariusz, ale często opaska jest symbolem. To, że miałbym mieć opaskę ja czy ktokolwiek inny, nic nie zmienia – nie jest tak, że kiedy nie mam opaski, to się nie odzywam, a jak mam, to teraz zacznę coś krzyczeć. To by było sztuczne i absolutnie nienaturalne. Kapitanem jest Maks i dla mnie jest to najlepsza osoba w tym momencie, która w szatni to wszystko scala i robi kapitalną robotę, a tak naprawdę tych zastępców kapitana jest dwudziestu ośmiu. 

Siedzimy, obserwując już praktycznie wybudowany stadion, na którym może już w tym sezonie fani zasiądą na wszystkich trybunach. Jak się z tym czujesz? Co byś chciał przekazać kibicom ŁKS-u przed wznowieniem rozgrywek ligowych?

Siedzimy, patrząc na ten stadion i naprawdę wygląda niesamowicie. Myślę, że wszyscy czekaliśmy na niego naprawdę wiele lat. Pamiętam pierwsze projekty, chyba po mistrzostwie Polski wyszła książeczka z projektem stadionu i tak czekaliśmy tyle lat i w końcu ten stadion będziemy mieli. Chciałbym kibiców prosić o wsparcie i podziękować im za to, które było do tej pory. Myślę, że kibice powinni też zrozumieć, że jedziemy na jednym wózku i to nie jest tak, że gdzieś tam są jakieś piłkarzyki, które się niczym nie przejmują, a tu jesteśmy my – kibice. Ja też jestem kibicem ŁKS-u, w szatni tych kibiców też jest wielu. Zdradzę trochę kulis – mieliśmy kolację po sezonie, gdzie cała szatnia śpiewała piosenki ŁKS-u i gdyby to widzieli kibice, to na pewno też by zmienili zdanie o nas, jak chłopcy przyjezdni mocno się z klubem identyfikują. Po prostu chciałbym przekazać, że tak jak mówi jedno z haseł tego klubu – ŁKS jest jeden, wielosekcyjny – ŁKS właśnie jest naprawdę jeden. Czy to są piłkarze, czy to są kibice, pracownicy klubu – wszyscy jesteśmy jednością i niezależnie od tego, jakie byłyby wyniki, ŁKS ma ponad sto lat i będzie miał jeszcze setki kolejnych przed sobą. Niezależnie od tego, co się wydarzy w tym sezonie, w następnym i kolejnych, ten klub będzie trwał i przyjdzie moment, że będzie wielki. Musimy być wszyscy razem, niezależnie czy wygramy i będziemy najlepszą drużyną, jaka tu była w ostatnich latach, czy nie. Chciałbym, żeby to był taki klub, w którym piłkarze i kibice są razem. Czy się spotkają, idąc do sklepu po bułki, czy na stadionie, czy na mieście świętując jakiś sukces – jesteśmy razem, jesteśmy kumplami. Zawsze powtarzam, że są dwa fajne momenty. Pierwszy, mówiąc żartem, to jest moment wypłaty, a drugi, kiedy cieszysz się ze swoimi kibicami. Kiedy widzisz radość ludzi, kiedy dzieciaki ci machają, kiedy goście po sto trzydzieści kilo samych mięśni chcą ci przybić piątkę, przytulić i powiedzieć „dobra robota”. Nie ma nic lepszego, chciałbym, żeby wszyscy wiedzieli, że tym ludziom, którzy siedzą w szatni, naprawdę zależy. Nie wiem, co będzie, czy wygramy wszystkie mecze, czy nie, ale damy z siebie wszystko, tak jak do tej pory. Wcześniej wyglądało to słabo, ale zawsze każdy dawał z siebie wszystko, widocznie brakowało umiejętności, mentalu, charakteru, ale nie brakowało chęci zwyciężania – to jest zawsze. To się nie zmienia.

Fot. ŁKS Łódź