Relacja z wyjazdu do Lubina

W Lubinie meldujemy się w 270 osób.

4 dni po wyjeździe do Sosnowca znowu graliśmy z Zagłębiem, ale tym razem z tym z Lubina. Ponownie jednak jechaliśmy na wyjazd w dzień roboczy, padło na poniedziałek. Wiadomo, jak się jeździ w takie dni, więc liczba, w jakiej ostatecznie tam się pojawiliśmy, jest dobra. Ogólnie na nowy stadion w Lubinie, chociaż ma już parę dobrych lat, jechaliśmy po raz pierwszy. Graliśmy co prawda już tam 8 lat temu, ale mieliśmy zakaz. A na starym stadionie byliśmy kilkanaście razy. 

Tak samo jak do Sosnowca, jechaliśmy w kiepskich warunkach pogodowych, kiedy przez centralną Polskę przetaczała się fala wichur z ulewami. Dwa postoje i pod stadionem Zagłębia znaleźliśmy się na kilka minut przed meczem. W porównaniu do czwartkowego Sosnowca, wejście na stadion było sprawne. Po kilkunastu minutach wszyscy (nie licząc spóźnialskich) znaleźliśmy się na sektorze. Nasza liczba tego dnia to 270 osób, w tym 20-25 osób z Lecha i 1 z Tychów. Powiesiliśmy flagi: „ŁKS Łódź”, niewielką „Retkińscy Fanatycy” oraz „Bastek trzymaj się” i „Mordor PDW”. Tak samo jak w czwartek bez szału w dopingu: kilka stałych wrzutów oraz „pozdrowień” z gospodarzami. Głównie wkurwieni na to co kolejny raz odpierdala nasza obrona. Tak więc kolejny, 8 ligowy mecz z rzędu, w plecy. Po końcowym gwizdku piłkarze podeszli do nas, wymowna cisza z naszego sektora była czymś więcej niż przekrzykiwanie się jednego z drugim w stronę grajków. Na koniec poszło głośne „czy wygrywasz czy nie…”, bo owszem, pojedziemy na kolejny wyjazd i na jeszcze kolejny i tak bez końca, ale to nie oznacza że obecna sytuacja jest dla nas do zaakceptowania.  

Po jakimś czasie zostaliśmy wypuszczeni ze stadionu i udaliśmy się do swoich środków transportu. Droga powrotna przebiegła szybko i bez przygód i kolejny wyjazd przeszedł do historii.