Siatkówka

Marta Żmudzińska: Nie jesteśmy w ekstraklasie, bo ktoś nam to dał. Musieliśmy sami na to zapracować

Nikomu, kto choć trochę interesuje się sekcją siatkarek nie trzeba jej przedstawiać. Niegdyś zawodnicza „Łódzkich Wiewiór”, a obecnie fizjoterapeutka tej drużyny. W drugim odcinku cyklu „Rozmowy przy U2” porozmawialiśmy z Martą Żmudzińską.

Jeszcze za czasów, kiedy siatkarki Łódzkiego Klubu Sportowego grały w niższych ligach sama przywdziewała biało-czerwono-biały trykot i reprezentowała klub na parkiecie. W pewnym momencie zawiesiła jednak „buty na kołku” poświęcając się fizjoterapii i w takiej roli wciąż działała przy drużynie. Marta Żmudzińska z całą pewnością jest idealnym łącznikiem przeszłości i teraźniejszości, a także świadkiem budowy siatkarskiej potęgi.

Zdarza ci się wspominać czasy, kiedy siatkarski ŁKS był w niższych ligach?

– Tak, oczywiście. Od tego zaczynaliśmy i bardzo mało osób pamięta ile musieliśmy przejść drogi, włożyć serca, pokonać trudów, żeby znaleźć się tutaj gdzie jesteśmy. Teraz mówimy o ŁKS-ie, klubie z czołówki ekstraklasy, który odnosi sukcesy. Ale trzeba pamiętać gdzie byliśmy i bardzo szanować pracę ludzi, którzy dużo serca włożyli w to, żebyśmy mogli być w ekstraklasie.

Zadałem to pytanie nie bez powodu. Jesteś jedną z nielicznych osób w klubie, które pamiętają tamte czasy i są w nim do dziś. Czujesz, że poniekąd pomogłaś budować tę sekcję przez wszystkie lata?

– Obecnie oprócz mnie z tamtych czasów jest jeszcze Michał Cichy, który jest statystykiem. Jest Bartek Wencław, który jest naszym kierownikiem, on też od podstaw buduje ten ŁKS. Kasia Sielicka, która jest dyrektorem sportowym jeszcze pamięta czasy drugiej ligi, gdzie graliśmy pod trybuną starego stadionu. Czy czuję, że jakoś tam budowałam ten ŁKS? Na pewno. Na pewno pamiętam wszystkie szczeble. Są to miłe wspomnienia i cieszę się, że nasza sekcja powstała z kolan.

Pnąc się po tych szczeblach twoja rola w klubie nieco się zmieniła. Gdzie jest więcej nerwów, emocji, ale finalnie i radości? Kiedy grasz, czy kiedy jesteś fizjoterapeutą i spoglądasz na to wszystko z boku?

– Chyba bardziej denerwuje się z boku. Jak się gra, to jakoś te emocje inaczej się rozchodzą. A tutaj jak siedzę na ławce, patrzę na te cięższe momenty, to czuję, że chciałabym jakoś dziewczynom pomóc. To wszystko siedzi we mnie i nie mam jak ich rozładować. Więc chyba jest ciężej jak się siedzi z boku. 

Kadra ŁKS-u Commercecon Łódź na sezon 2012/13 (Marta Żmudzińska z numerem 12) fot. Dziennik Łódzki

W 2015 roku pisałaś na forum kibiców, że ci „o was zapomnieli”, ale i później dość mocno zabiegałaś o wsparcie tych kibiców. Spodziewałaś się wtedy, że to wsparcie może aż tak urosnąć i być aż tak widoczne?

– W tamtym momencie, kiedy pisałam ten apel było mi przykro, bo nasza sekcja powstawała z kolan i nie ma co ukrywać – ŁKS to są kibice. My gramy dla kibiców, to jest nasza wizytówka. I w pewnym momencie, kiedy robiłyśmy awanse z niższych lig, potrzebowałyśmy kibiców, bo potrzebowałyśmy ich wsparcia. Myślę, że oprócz tej postawy sportowej musiałyśmy jeszcze ich zaprosić do swojej sekcji, żeby nas poznali. Cieszę się, że część kibiców została z nami do tej pory. To grono cały czas się powiększa i to jest nasza siła. ŁKS to kibice, bez nie nie byłoby ani tego złota, ani żadnego innego medalu.

Do medali przejdziemy za chwilę, bo chciałbym dopytać jeszcze o kibiców. Sympatycy ŁKS-u są obecnie jednymi z najlepszych już nie w Polsce, ale w Europie. Jak to wsparcie wygląda z boku parkietu?

– Ja jestem pewna, że są najlepsi! To, co oni robią, to nawet nie da się opisać słowami. Trzeba przyjść i to zobaczyć. My się śmiejemy, że robią takie małe piekło na trybunach. My jesteśmy do tego przyzwyczajone, natomiast jestem tyle lat w ŁKS-ie, a za każdym razem mam ciarki. Rozmawiałam z kilkoma zawodniczkami spoza naszego klubu i wszystkie mówią, że u nas się ciężko gra, że mamy wsparcie kibiców. I to co oni robią jest niesamowite. Po finale mistrzostw Polski, który odbył się w naszej hali wszyscy dziennikarze i ludzie siatkówki powiedzieli, że nigdy czegoś takiego nie widzieli. 

Finał mistrzostw Polski, kibice, ale i wiele innych momentów tej sekcji z twojej inicjatywy pojawiło się ostatnio na ścianie obok pokoju fizjoterapeutów. To ma być taki motywator, żeby każdego dnia jeszcze ciężej pracować?

– Generalnie pomysł tych zdjęć chodził za mną już od jakiegoś czasu, ale za bardzo nie wiedziałam jak się do tego zabrać i jak do tego usiąść. W pewnym momencie postanowiłam jednak to zrobić i tak powstał projekt. Na chwilę obecną jest tam 11 lat naszej pracy. Od III ligi, po ekstraklasę, Ligę Mistrzyń. Wybrałam tam myślę fajne i ciekawe momenty. Są tam zdjęcia z awansów, z utrzymania ligi, ze zdobycia medali. Podobała mi się reakcja dziewczyn, bo one nie wiedziały, że taka ściana powstanie. Jak podchodziły i oglądały, to interesowały się tym, kto jest na tych zdjęciach, z której ligi pochodzą, z jakiego momentu. One wiedzą, że ŁKS to jest tradycja. I tak jak powiedziałam na początku – to nie jest tak, że my jesteśmy w ekstraklasie, bo ktoś nam to dał. My musieliśmy to wszystko wypracować. Chciałabym, że każda nowa zawodniczka, członek sztabu, który do nas przyjdzie wiedział ile nas to kosztowało i żebyśmy wszyscy razem to szanowali.

 

Ostatnie pięć sezonów to już historia ŁKS-u w ekstraklasie. To dość krótki okres, a na waszym koncie są już wszystkie trzy kolory medali. Jesteś w stanie powiedzieć ze swojej perspektywy czego to jest zasługa?

– Na pewno ciężkiej pracy, wiary w to, że możemy. I też kibiców, tego wsparcia. Prezes Hubert Hoffman powiedział nam kiedyś, że jeżeli cokolwiek wywalczymy, obojętnie w której lidze, to musimy to zrobić sportowo i musimy udowodnić, że zasługujemy na miejsce, w którym jesteśmy. I to też jest takie fajnie przesłanie i bardzo mi się to podoba. 

A gdzie twoim zdaniem jest sufit możliwości tej drużyny i całej sekcji?

– Mam nadzieję, że wszystko co jest piękne jest przed nami. Czy jest jakiś sufit? Nie wiem. Każdy sezon jest inny i z górny nie możemy zakładać, że każdy sezon skończy się medalem. Oczywiście chcielibyśmy tego, ale to wszystko zależy tylko i wyłącznie od nas, naszej ciężkiej pracy i wiary w to, że możemy. 

Ciężką pracę będzie trzeba wykonać też w derbach Łodzi, które czekają nas już w tym tygodniu. Czy ty żałujesz, że nie miałaś okazji zagrać w żadnym z takich spotkań?

– Tak, na pewno. To są zawsze dodatkowe emocje. Gdzieś tutaj walczymy o to, kto wiedzie prym w Łodzi. Na pewno chciałabym zagrać, ale no nie było mi dane, więc po prostu cieszę się z tego, co jest, że mogę w tym uczestniczyć w takiej roli, w jakiej jestem.

A na te spotkania derbowe musisz dodatkowo motywować dziewczyny, czy one wiedzą jaka jest waga tych spotkań?

– Oczywiście, że wszyscy sobie zdają sprawę i nawet na początku sezonu się śmiejemy, że najważniejszy mecz sezonu to są derby i gdzieś tam to zostaje w naszych głowach. Dziewczyny też są tego świadome i gdy ten mecz derbowy się zbliża, to atmosfera sama się wytwarza. 

Sobotnie derby będą próbą generalną przed drugim turniejem fazy grupowej Ligi Mistrzyń. Będąc jeszcze w tych niższych ligach spodziewałaś się, że klub razem z tobą może zajść tak daleko?

– Szczerze? Nie spodziewałam się. Chociaż kiedyś, jak prezes Hoffman do nas przyszedł, zrobił taką ankietę. I tam jednym z pytań było to, jakie mamy marzenia. To była chyba III liga i ja wtedy napisałam tam, że chciałabym zdobyć z ŁKS-em złoty medal mistrzostw Polski. Ale mówiąc szczerze nigdy nie spodziewałam się, że to marzenie się spełni, więc chyba każde marzenie może się spełnić tylko trzeba w to mocno wierzyć. 

ŁKS Commerceon Łódź cieszący się z mistrzostwa Polski (Marta Żmudzińska w środku) fot. PZPS

A większym ukoronowaniem tej ciężkiej pracy, którą zaczynaliście w niższych ligach było mistrzostwo Polski, czy jednak ta Liga Mistrzyń i siatkarska elita?

– Złoty medal mistrzostw Polski to jest coś wyjątkowego i nie wiem czy uda nam się to powtórzyć w najbliższym czasie, więc powinniśmy cieszyć się, że już udało nam się to osiągnąć. Liga Mistrzyń rządzi się też swoimi prawami, bo nie ma co się oszukiwać, że tam budżety klubów są dużo większe od naszego. I ja jestem zadowolona z dziewczyn, bo dają radę i chyba nie przynosimy wstydu. 

No to pod kątem tych wspominek i tego co przed nami, mamy wszystko za sobą. Teraz chciałbym zapytać o to co tu i teraz. Mamy sezon covidowy, przerwa między rozgrywki była długa. Jaka jest największa bolączka fizjoterapeuty, kiedy w takim sezonie gra się co trzy dni, albo trzy dni dzień w dzień?

– Ogólnie ten sezon jest ciężki i trudny i chyba wszyscy cieszą się, że on trwa. Był taki moment, że dużo drużyn wypadało przez koronawirusa i najgorsze jest to, że nigdy nie wiemy jak zawodniczki po zakażeniu wrócą. Niektóre zawodniczki przechodzą to bardzo delikatnie, inne gorzej i też nie wiemy jakie będą powikłania, a zdrowie dziewczyn jest najważniejsze. Na szczęście u nas w klubie, co prawda były zakażenia, ale dziewczyny wyszły obronną ręką.

A pod kątem takiej codziennej pracy w normalnym sezonie, ale i tym, to praca fizjoterapeuty w tym profesjonalnym sporcie jest łatwa?

– To jest praca jak każda inna. Mi jest może łatwiej, bo ja kocham siatkówkę i lubię klimat szatni. Lubię się też z dziewczynami, grałam też sama i ja patrzę na to troszeczkę inaczej. Mi to sprawia przyjemność, więc nie idę do pracy, tylko do fajnego miejsca z fajnymi ludźmi.

Na zakończenie rozmowy zadam może nieco podchwytliwe pytanie – jaki jest najpiękniejszy moment, który miałaś okazję przeżyć w ŁKS-ie?

– Dużo jest takich momentów. Dużo mam wspomnień. Na pewno wszystkie te spotkania już o medale. Ale chyba ten złoty medal będzie szczególnie tkwił mi w pamięci. Ale z drugiej strony wszystkie awanse z każdej ligi. Te wszystkie małe sukcesy gdzieś tam w mojej głowie są i właśnie jak robiłam tę ścianę i wybierałam zdjęcia, to chyba ściany by mi zabrakło, bo jest tylko fajnych wspomnień i momentów. Ale każdy mały sukces cieszy i mam nadzieję, że tych sukcesów będzie jak najwięcej.

Martą Żmudzińską rozmawiał Dęder.