Fortuna 1. LigaPiłka Nożna

Jesteśmy zawsze tam! – Wisła Płock

Wliczając w to wszystkie rozgrywki jest to nasza 9 wizyta w Płocku na Wiśle/Petrochemii/Orlenie/Petro+do tego jeszcze wyjazd na mecz o superpuchar. Niżej po kilka zdań na temat wszystkich naszych wypraw do Płocka, a wyjazdy tam na ogół były ciekawe.

 

29,09,90 r. Wisła Płock-ŁKS ŁÓDŹ. Puchar Polski.

60 osób, z czego na stadion weszła połowa grupy. Dodatkowo 6 osób ze Zgierza jechało późniejszym pociągiem i stracili w Kutnie flagę na rzecz Widzewa (wyrwali im reklamówkę z flagą). Z Płocka psy ich cofnęły. Nasi siedzieli na miejscu, gdzie obecnie znajduje się trybuna kryta. Na stadionie nasi mieli spięcie za skinami siedzącymi obok naszego sektora. Wówczas cały miejscowy młyn (około 200 osób) pobiegł w naszą stronę. Część z nich przeskoczyła do naszego sektora, ale nasi udanie bronili się pasami. Po meczu bieg na dworzec, miejscowi przez całą drogę próbowali się dostać do naszych. Zaraz po wejściu na dworzec był pociąg powrotny.

 

24.07.94 r. ŁKS Łódź-Legia Warszawa. Mecz o superpuchar.

Nas 110, z czego połowa podróżowała pociągiem. Z nami 2 osoby z Zawiszy. Przed meczem gonimy nyskę z kibicami Legii. Na stadionie zasiadamy na sektorze gdzie znajduje się trybuna kryta, na samym jej początku. W 2 połowie ogarniamy się z konkretnym dopingiem, jednym z lepszych na wyjazdach w tamtych czasach. Mecz kończy się niecodziennym wynikiem, naszą porażką 4:6. Po meczu psy mocno gonią nas do pociągu, do którego kilka minut po naszym wejściu wsiada również…ekipa pociągowa Legii (60-70 osób). Próbujemy się do nich dostać, ale pomiędzy nami i nimi są psy. Dojechaliśmy do Kutna. Pożegnaliśmy się z Włocławkiem, z którego było kilkanaście osób, „pożegnaliśmy” się z Legią, która pojechała w swoją stronę i mieliśmy pociąg do Łodzi. Tam sceny zaczęła robić kanarzyca. Chciała zrzutę. Nikt jednak nie miał już kasy. Jak nie uzbieramy, to w Łodzi lądujemy na kolejówce, czyli komisariacie kolejowym. W końcu ktoś nie wytrzymał i pocisnął jej od kurew. Ta dostała białej gorączki i do mundurowych, że ci nas mają prowadzić na Kaliskim na komisariat. Na Żabieńcu nikogo nie wypuścili. Tak więc realny stawał się scenariusz, że nas pokręcą. Wysiedliśmy na Kaliskim. Gajowa do psów, że ci nas mają prowadzić na kolejówkę, a ta zaraz przyjdzie, tylko musi coś zdać. Zeszliśmy do przejścia, a mundurowi do nas, byśmy uciekali. Dwa razy nie musieli tego powtarzać. Oj rzadko stać ich było na takie gesty. Upiekło nam się.

 

7.08.94 r. Petrochemia Płock-ŁKS ŁÓDŹ.

2 tygodnie po superpucharze ponownie jechaliśmy do Płocka. Tym razem na ligę. Pociągiem nas ruszyło tylko ze 30 osób. Lipa. W Kutnie nasze wahadło puściło nas na miasto, ale szybko zajechały kutnowskie męty, które z powrotem cofnęły nas na dworzec. Tam kręciło się trochę punków, którzy jechali do Jarocina. Trochę im jechaliśmy. W Płocku byliśmy na ponad 4 godziny przed meczem. Spokojnie dotarliśmy pod stadion. Tam kręciła się ekipa „Teleexpressu”. Poprosili nas, byśmy na dany sygnał krzyknęli coś kulturalnego. Miało to później wejść na antenę. Umówiliśmy się, że krzykniemy „Łódzki KS”. Ale po sygnale zostało zarzucone „Jebać Widzew” i ekipa szybko się zmyła. Na mecz dojechali jeszcze ludzie bawiący się na wakacjach. Dojechały jeszcze jakieś auta i było nas 66. Czyli dużo mniej, niż na superpucharze. Słabiutko. Piłkarze radzili sobie z beniaminkiem nawet dobrze prowadząc 2:0. Jednak ostatnie 5 minut to lipa. Straciliśmy 2 bramki i spotkanie zakończyło się remisem, co nas mocno wkurzyło. Po końcowym gwizdku od razu zapakowali nas do podstawionego pod naszym sektorem autobusu. Akurat przejeżdżaliśmy koło sporej grupy miejscowych wychodzących ze stadionu. Trochę wyzwisk z obu stron. Dojechaliśmy na dworzec, skąd od razu mieliśmy pociąg do Łodzi. Zaraz przylazła kanarzyca. Zaczęła się burzyć o bilety. Stwierdziła, że na następnej stacji wysiadamy. To my stwierdziliśmy „no to wysiadamy”. Zaczęliśmy śpiewać robiąc jeszcze lepszy doping, niż na meczu. W końcu kanarzyca nie wytrzymała psychicznie. Machnęła ręką i poszła sobie. O 23-ej zakończyliśmy ten wyjazd na Kaliskim.

9.05.98 r. Petrochemia Płock-ŁKS ŁÓDŹ.

Wokół tego meczu narobiono sporo zamieszania. Mówiono, że nie zostaniemy wpuszczeni na ten mecz. Mimo tego postanowiliśmy jechać w ciemno. Zbiórka na Kaliskim. Nie wszyscy jednak wyruszyli planowanym pociągiem, gdyż mundurowi bawili się w kanarów. Część osób zmuszona była podróżować późniejszym pociągiem. Główna grupa podróżowała do Płocka bez problemów. Jedynie w Kutnie powyzywali się miejscowymi widzewiakami, którzy mimo świeżej kosy, wsiedli do tego samego pociągu i jechali wspomagać Petrochemię. Z powodu wahadła nie dało się nic zrobić. W Płocku z dworca nasi dotarli pod stadion, gdzie okazało się, że normalnie wejdą. Trzeba było tylko flagi oddać do depozytu. Tuż przed meczem dojechała ekipa z późniejszego pociągu oraz zmotoryzowani ŁKS-iacy. Wszystkich nas było około 300 osób. Wraz z nami 3 fanów GKS-u Tychy. Żeby nie ta cała kołomyja związana z nie wpuszczeniem nas, z pewnością pojechałoby nas dużo więcej. Wyjątkowo posadzili nas na łuku od strony ulicy, tam gdzie jest zegar. Sam mecz bez większych emocji. Tylko remis, ale przewaga punktowa nadal jest bezpieczna, tak więc do mistrzostwa Polski coraz bliżej. Po meczu powrót na dworzec, gdzie zaliczamy konkretne pałowanie od psów. Powrót do Łodzi przebiegł już spokojnie.

31.07.99 r. Petrochemia Płock-ŁKS ŁÓDŹ.

Pociągiem z Kaliskiego wyruszyło nas około 70 osób. W Kutnie przesiadka na pociąg do Płocka i w dalszą drogę. Już w Płocku przed samą stacją tubylcy urządzili kamionkę. Jeden z kamieni wpadł przez otwarte okno raniąc jednego z ŁKS-iaków. Zakończyło się to dla chłopaka założeniem 5 szwów. Długa droga z dworca na stadion spokojna i ekipa pociągowa na sektorze dla przyjezdnych zameldowała się na godzinę przed meczem. Zaraz dojechała 10-osobowa grupa z Włocławka. Skroili 1 szal Patrochemii, ale też stracili reklamówkę z szalem i koszulką, którą ŁKS-iakowi wyrwał z rąk jakiś tubylec. Dojeżdżały kolejne ekipy samochodowe. Ostatni na sektorze pojawili się pod koniec 1 połowy, w której nie prowadziliśmy dopingu mając w pamięci ostatnią kolejkę poprzedniego sezonu i sprzedane derby (słynne 0:5). Ogólnie w Płocku zameldowało się jakieś 150 osób. W drugiej połowie postanowiliśmy przerwać „strajk” i normalnie prowadzić doping, który w tej części meczu był bardzo dobry. Po meczu samochodowi wsiadają do swoich środków transportu. Do Łodzi wracali bez przygód. Ekipa kolejowa w spokoju wróciła na dworzec. Potem powrót pociągiem z przesiadką w Kutnie. Z racji, że wracaliśmy zaraz po meczu Widzewa, byliśmy pewni jakiejś niespodzianki z ich strony. Wobec czego wszyscy razem wjechaliśmy na Kaliski. Po szybkim dozbrojeniu się połaziliśmy w pobliżu dworca. W końcu skierowaliśmy się na krańcówkę autobusową, a tam zjechało się sporo wąsów. Po tym rozjechaliśmy się na swoje rewiry.

 

25.08.01 r. Petrochemia Płock-ŁKS ŁÓDŹ.

Wcześniej zebrało się kilka aut i busów. Cel: kilkugodzinna zabawa na kąpielisku niedaleko Płocka w miejscowości o bardzo ciekawej nazwie: Rumunki Nowe. Tam też zjeżdżały kolejne auta. Ogólnie ekipy samochodowe podróżowały bez większych przygód. Zabawa nad jeziorem była przednia. Były tańce, hulanki, swawole. Nie mówiąc już o kąpieli. Po prostu zajebiście. Ale do czasu. Dlaczego wszystko zawsze muszą popsuć psy. Nasi tylko chcieli pobić rekord Guinessa w kategorii: ile osób utrzyma rower wodny. Kiedy na wodny wehikuł ładowała się kolejna dziesiątą, a może nawet jedenasta osoba, rower zwyczajnie poszedł sobie na dno. Widocznie komuś się to nie spodobało, bo zadzwonił po odpowiednie służby. Ponoć jeszcze ktoś gdzieś coś spromował i z Płocka nadjechała watażka psów na sygnale. Na początku poprzyglądali się jeszcze trochę, jak bawi się szlachta z Łodzi, a potem postanowili oczyścić kąpielisko z kibicowskicgo elementu. Najpierw doszło do utarczek słownych. Potem psy stawały się coraz bardziej nerwowe i skręciły 3 osoby. My próbowaliśmy ich odbić, po czym posypał się na nas grad pałek. Nie było jak postawić się wyekwipowanym palantom. Psy zagoniły nas na parking, gdzie parkowaliśmy swoje auta. a sporo osób miało na swym ciele pamiątki po pałach. Trzy skręcone osoby zaliczyły izbę. Na parkingu musieliśmy czekać ponad godzinę, aż w końcu męty utworzyły kolumnę samochodową, którą podążyliśmy do Płocka. Zajechaliśmy pod stadion. Kupiliśmy bilety, postaliśmy trochę i pierwszą grupą weszliśmy na stadion. Akurat zaczął się mecz. Jeszcze nie zasiedliśmy dobrze na sektorze, a już padła pierwsza bramka dla miejscowych. Po chwili druga, a za niedługo trzecia. Dotarły jeszcze dwie grupki i wszystkich na sektorze zameldowało się nas 220 osób, w tym 5 tyskich. Mimo kichy na boisku bawiliśmy się całkiem nieźle, a ostatnie 10 minut to już konkretna zabawa. Doping był z naszej strony taki, jak byśmy to my prowadzili 4:0, a nie miejscowi. Po meczu na wyjeździe w Płocka miejscowi urządzają kamionkę aut. Jedna osoba od nas ucierpiała. W Kutnie czekała niespodzianka. Widzew w około 2 dyszki próbował coś przy trasie wykręcić. Przepuścili 3 busy i próbowali przyatakować auto. Busy zostały poinformowane o tym, że są tamci, więc zawrócili. Niczego się nie spodziewając stali sobie nadal przy ulicy. Szybki atak z busów. Tamci się zrywają. Jeden nie zdążył. Dostał kilka klapsów i wzięto go w jasyr do busa. Przed miejscowością Piątek (20 km. za Kutnem) zadzwoniła komórka widzewiaka i jego koledzy chcieli poinformować swojego ziomka, że mamy jednego z nich. Ale się musieli zdziwić, kiedy okazało się, że rozmawiali z ŁKS-em. Po tej rozmowie nasi postanowili go wypuścić. W sumie zrobili dobrze puszczając go, bo zaraz czekała ŁKS-iaków blokada policyjna. Busy zostały przeszukane, nasi spisani, ale puszczeni dalej. Reszta drogi wszystkim fanom ŁKS-u przebiegła już bez przygód.

 

6.10.04 r. Petrochemia Płock-ŁKS ŁÓDŹ.

Na pucharowym wyjeździe nas 47 osób, w tym 18 Włocławek. 10 osób z różnych przyczyn nie weszło. Na powrocie bus i auto trafione na Helenówku przez Widzew.

 

7.03.07 r. Wisła Płock-ŁKS ŁÓDŹ. 

Wyjazd w pucharze ekstraklasy, rozgrywkach gdzie praktycznie mało która ekipa jeździła. Od nas tylko 8 osób+incognito załoga jednego auta. Właśnie ci mieli po meczu największe problemy, kiedy próbowali ich trafić miejscowi, który ustawili się w kilka aut. Ostatecznie udało im się zerwać.

19.05.07 r. Wisła Płock-ŁKS ŁÓDŹ.

Udawaliśmy się tam kołowymi środkami transportu: 2 autokary, kilka busów i kilkadziesiąt aut. Podróż minęła nam bez szczególnych wydarzeń. Gdy byliśmy w okolicach stadionu doszło do ganianek z miejscowymi. Mimo przewagi liczebnej miejscowych i eskorty my wysiedliśmy do Petry, ale po kilkunastu sekundach we wszystko wmieszała się policja. Wąsy około 10 osób od nas rzucają na glebę. Po kilkunastu minutach zostają jednak puszczeni i wchodzą na mecz. Na meczu meldujemy się w 550 osób w tym 45 f.c. Włocławek. W I połowie robimy prezentację, na którą składały się białe folie i czerwone chorągiewki pośrodku. W II połowie ściągnęliśmy flagi a na płocie pojawiła się „Szlachta Mazowsza” w wiadomej pozycji. Na ten widok kilkunastu miejscowych przeskoczyło płot, ale nie mieli oni większych szans ze względu na dużą liczbę służb porządkowych i po chwili wrócili na swój sektor. Spróbowali jeszcze potem ataku górą sektora. Również trochę osób od nas próbuje rozwalić bramę od sektora buforowego, ale wąsy puszczają gaz i w dużej ilości wchodzą na bufor. Dodatkowo pod naszym sektorem pojawia się oddział ochrony, policja i armatka wodna. Gdy próbujemy podpalić flagę ochrona próbuje ją zerwać. Nie udało im się to i flaga pozostaje w naszych rękach. Zostaje ona porwana na strzępy i wyrzucona na bieżnie. Jeden z kawałków został podpalony, ale momentalnie został zgaszony przez straż. Po tym wszystkim trochę się uspokoiło. Po meczu byliśmy trochę przetrzymani na sektorze. Potem bez przygód powrót do Łodzi.

 

20.03.10 r. Wisła Płock-ŁKS ŁÓDŹ.

Był to jeden z lepiej zorganizowanych naszych wyjazdów. Głównie dzięki osiedlom, które praktycznie każde zajęło swój autokar. Ruszyliśmy w 10 autokarów i sporo aut. Pod stadionem próbują wykręcić coś miejscowi. Wysypujemy się z aut, ale przez tych co zawsze do niczego większego nie doszło. Natomiast przed naszą grupą zajechał Włocławek w 55 osób. Wysypali się na nich miejscowi, po chwili jednak darli zelówy bo dołączyli Zawiszacy, którzy przyjechali w 5 autokarów i kilka aut. Wejście całej grupy na stadion trwało…3 minuty. Zajęliśmy sektor dla gości i łuk. Ogółem nas było 1300+300 Zawiszy oraz 5 tyskich i 4 fanów Anderlechtu. Co ciekawe, 3 tygodnie później był tam Widzew, zajęli te same sektory i…było ich 2500 . W przerwie meczu nadarzyła się okazja dobrania się do miejscowych. Najpierw kilkadziesiąt osób przeskoczyło tylnie ogrodzenie. Na początek doszło do starcia za sektorem pomiędzy osobami z ŁKS-u i Zawiszy co przeskoczyły od razu przez płot, a osobami z Petry co wyskoczyły ze swojego sektora. Zakończyło się ono zawijką miejscowych na swoje sektory. Później dopiero poszła bramka i płotek za sektorem i dobiegła większa grupa chętna do „zabawy”. Nawet coś koło 300 osób. Doszło do starcia przez płot. Miejscowi nie byli skorzy do wyjścia ograniczając się do obrony swoich sektorów. Trochę to trwało. Część osób atakowała także ochronę będącą w sektorze buforowym. Ochroniarze bronili się gazem. Całą zabawę zakończyły psy. Niestety 2 osoby zostały zawinięte. Pojawiła się też polewaczka, która jednak nie została użyta. Akcja jak najbardziej na plus dla ŁKS-u i Zawiszy. Miejscowi pościągali swoje flagi i do końca meczu ich już nie powiesili. Później już był spokój.