Kibice

Mariusz Przybyła: Łódzki Klub Sportowy był moim pierwszym i jedynym klubem, w którym się zakochałem

Ełkaesiak wielozadaniowy – tak można w dużym skrócie go określić. Radny Rady Miejskiej w Łodzi, członek Stowarzyszenia Kibiców ŁKS-u, pracownik ŁKS-u Commercecon Łódź i członek grupy Łódź Kocha Sport. W dziewiątym odcinku cyklu „Rozmowy przy U2” porozmawialiśmy z Mariuszem Przybyłą.

Jak zaczęła się twoja przygoda z ŁKS-em?

– Pytasz konkretnie w siatkówkę?

Ogólnie o ŁKS…

– No to wiadomo, wychowałem się na Starym Polesiu. Mam starszego brata, który zaszczepił we mnie tą miłość do klubu. Osiedle też tutaj zrobiło dużą robotę, bo kumple z podwórka, kumple z ulicy, wszyscy chodzili na ŁKS. Tworzyliśmy swoje drużyny podwórkowe, malowaliśmy na ścianach farbą nazwę ŁKS. To towarzyszyło nam od zawsze. Też od dziecka trenowałem piłkę nożną, co prawda z małym epizodem w  Łódzkim Klubie Sportowym. Większość czasu spędziłem w Orle Łódź, bo mieszkałem na 6 Sierpnia, więc mieliśmy naprzeciwko po prostu obiekty Orła. Ale zawsze ta piłka nożna było obecna. Oczywiście od piłki nożnej się wszystko zaczęło. Piłka nożna była była mi bliska, a Łódzki Klub Sportowy był moim pierwszym i jedynym klubem, w którym się zakochałem.

 

Historia piłkarska jest, więc nie sposób nie zapytać jak to się stało z tą siatkówką że jesteś teraz pracownikiem klubu?

– Nie znałem się na siatkówce, nigdy się jakoś zbytnio siatkówką nie interesowałem. Ale moja działalność w środowisku kibiców Łódzkiego Klubu Sportowego, w Stowarzyszeniu Kibiców została zauważona przez prezesa Huberta Hoffmana. Mocno się wtedy zaangażowanym w pomoc sekcji. Kiedy kiedy jeszcze swoje mecze rozgrywaliśmy na Skorupki robiliśmy taką akcję, zbieraliśmy podpisy poparcia, żeby liga, wtedy jeszcze Orlen Liga, została otwarta i żebyśmy zostali wpuszczeni. Wtedy mocno się w tą akcję zaangażowałem, następnym krokiem prezesa było zatrudnienie mnie jako osobę organizacyjną, która gdzieś tam się będzie szeroko pojętym marketingiem zajmowała, organizacją spotkań i kontaktem z kibicami, co było naturalne.

Udało ci się w tym czasie nauczyć siatkówki?

– No wiem trochę więcej, ale zawsze jak rozmawiam z Kasią Sielicką, naszą dyrektor sportową, to zawsze mi uświadamia, że się nadal nie znam na siatkówce.

Skoro jesteśmy przy siatkówce, to zapytam o dość duże wydarzenie, które bez dwóch zdań jest sporym sukcesem klubu – organizacja turnieju Ligi Mistrzyń. Łatwo było to wszystko zorganizować?

– Oczywiście, że nie. To było też jakieś nowe wyzwanie. Mieliśmy jakieś doświadczenie bo już 3 raz występowaliśmy w Lidze Mistrzyń, więc jakieś doświadczenie i obycie z organizacją pojedynczych meczów mieliśmy. Nie było łatwo, ale daliśmy radę. Wszyscy byli mocno zaangażowani w ten projekt, od samego prezesa, bo to prezes na samym początku dał mocny impuls, że chcemy to organizować i chcemy pokazać, że można fajnie zorganizować turniej. Niestety bez kibiców. Kiedy decyzja była podejmowana o ubieganie się o organizację tego turnieju, to wtedy jeszcze kibice mogli być co prawda tylko w 25% pewności obiektu, ale mogli jeszcze wtedy być na trybunach. Gdzieś liczyliśmy na to, że będziemy mogli zorganizować ten turniej z kibicami, pokazać naszą dumę. Nie ma co ukrywać, że daliśmy się poznać w Europie właśnie pod kątem tego, że mamy najbardziej zaangażowanych fanów, którzy potrafili w kilkaset osób jechać do do innego kraju i dopingować swoją drużynę.

Siatkarki ŁKS-u Commercecon Łódź podczas turnieju Ligi Mistrzyń fot. Łukasz Żuchowski

Otoczkę siatkarskiego święta chyba nieco zepsuł przykry incydent z drugą łódzką drużyną.

– Wtedy może tak, gdzieś to był kolejny temat, który się pojawił w tej orbicie okołoturniejowej. Ale my postawiliśmy sprawę jasno. Dosyć długo przed turniejem wiedzieliśmy, że będzie ten problem dla drużyny Budowlanych i że w tym okresie nie będą mogli tu trenować. Przedstawiliśmy sprawę oficjalnie i przecież też wiedzieliśmy jakie są wytyczne Europejskiej Federacji CEV, że nie może się tu pojawić żadna inna drużyna i inne zawodniczki, które po prostu nie mają aktualnych badań na COVID. Wszystkie drużyny, wszystkie zawodniczki, cały sztab musiał mieć wykonane badania przed i w trakcie turnieju, więc no nie było takiej fizycznej możliwości. Taki niepotrzebny zrobił się z tego szum, ale szybko o tym zapomnieliśmy i skupiliśmy się na swojej pracy.

Łódź Sport Arena jest już domem ŁKS-u Commercecon Łódź na dobre?

– Oczywiście. Adres al. Unii 2 – to zawsze był dom drużyn Łódzkiego Klubu Sportowego i kibiców Łódzkiego Klubu Sportowego. My się nie musieliśmy tutaj zadomowić. To jest nasz dom i zawsze się tak czuliśmy. Fakt, że w pierwszym sezonie, w którym mogliśmy występować w tej hali zdobyliśmy mistrzostwo Polski tylko to podkreśliło. Każdy kibic utożsamia się z tym miejscem i wszyscy sportowcy ŁKS-u utożsamiają się z tym miejscem. Tutaj nie ma co dopowiadać historii, że to jest nasz nowy dom, Aleja Unii 2 to zawsze był nasz dom, zawsze będzie naszym domem i zawsze będziemy to podkreślać z dumą.

Zadałem to pytanie nie bez powodu, bo rozgrywaliście też swoje mecze w Atlas Arenie. Jest jeszcze szansa, że jakieś większe wydarzenie pokroju finału mistrzostw Polski zagości w tej większej hali, czy Łódź Sport Arena jest definitywnym miejscem rozgrywania waszych spotkań?

– Temat był bardzo żywy przy okazji meczów finałowych 2 lata temu, kiedy graliśmy z Budowlanymi. Wtedy też kibice bardzo chcieli, żebyśmy organizowali mecze w Atlas Arenie z tego powodu, że będzie więcej osób mogło wejść. My nie lubimy Atlas Areny, zawodniczki nie lubią Atlas Areny. Hala jest ogromna i ciężko tam stworzyć fajną atmosferę. Nigdy nie stworzymy takiej atmosfery, którą kibice mogą stworzyć w Sport Arenie. My to doskonale wiedzieliśmy, że gabaryty tej hali i bliskość kibiców od parkietu, to naprawdę będzie nasz siódmy zawodnik podczas meczów i wiedzieliśmy, że to będzie miało bardzo duże znaczenie jeżeli chodzi o wsparcie naszych zawodniczek. A w Atlas Arenie nie stworzylibyśmy takiej atmosfery. Z prostej przyczyny – kibice są oddaleni od parkietu. Ja szczerze powiem, że nie chciałbym wracać na Atlas Arenę. Co prawda Sport Arena ma to ograniczenie, że może się tu zmieścić tylko i wyłącznie trzy tysiące kibiców. Ale tej atmosfery, którą nasi kibice potrafią tutaj stworzyć, nie da się stworzyć nigdzie indziej.

Oprawa kibiców ŁKS-u podczas meczu w Atlas Arenie fot. UMŁ Łódź

No właśnie, kibiców chyba najbardziej brakuje. Szczególnie w tym niedzielnym meczu z BKS-em Bielsko-Biała przy tym co się działo w czwartym secie. Macie jeszcze gdzieś tam nadzieję, że w tym sezonie podczas play-offów kibice wrócą na halę, czy jesteście pogodzeni z ich brakiem?

– No niestety jesteśmy z tym pogodzeni. Nic nie wskazuje na to, że kibice będą mogli wrócić na trybuny jeszcze w tym sezonie. Jest nam bardzo przykro z tego powodu, bo przecież ponad 400 osób kupiło karnety na ten sezon, żeby wspierać klub. Oczywiście jako klub od samego początku komunikowaliśmy to kibicom, że może tak się stać, że może być w tym sezonie publika ograniczona w hali. Kibice dali nam wtedy jasny sygnał, że nie jest to dla nich ważne przy decyzji o zakupie karnetu. Oni powiedzieli, że są w stanie kupić ten karnet nawet kiedy na meczach nie będą mogli być na tej hali, żeby nas wspierać. My to bardzo doceniamy i oczywiście jako klub będziemy musieli się naszym kibicom odwdzięczyć.

Ostatnim pytaniem okołosiatkarskim będzie temat, który dość rozpala kibiców ŁKS-u, czyli to czy sekcje koszykarskie będą mogły pojawić się w tej hali, czy jest to mało prawdopodobny scenariusz?

– Nie, to nie jest mało prawdopodobny scenariusz. Te rozmowy trwały już bodajże 2 lata temu. Przecież hala była na to szykowana, żeby tutaj różne dyscypliny mogły rozgrywać swoje mecze. Hala jest podzielona tak kotarami, że można ją podzielić na trzy strefy, gdzie teoretycznie mogłyby trenować dwie dyscypliny równocześnie. Niestety tak nie jest. Problem jest w tym, że siatkówka gra na innej nawierzchni niż koszykówka. Siatkówka na teraflexie, a koszykówka na parkiecie. Dodatkowym problemem jest to, że budowniczowie troszeczkę za bardzo obcięli wymiary hali i troszeczkę brakuje wymiaru na boisko treningowe koszykówki, które mogłoby się zmieścić w jednej z części hali. Na razie te hydranty, które tam są za bardzo wystają i ingerują w boisko. W naszych rozmowach z MAKISem była deklaracja, że hydranty zostaną po prostu umieszczonych w ścianie, żeby to boisko treningowe do koszykówki mogło się zmieścić. Ale teraz przez pandemię odpowiedź jest taka, że wszystkie inwestycje są wstrzymane.

Skoro mamy za sobą siatkówkę, to przejdźmy kawałek obok – na stadion. Jako członek komitetu sterującego śledzisz jak przebiega budowa?

– Tak, oczywiście. Spotykamy się dosyć często pod przewodnictwem Pawła Bliźniuka, dyskutujemy o postępie prac, wyzwaniach, które przed nami stoją. Teraz żywo dyskutujemy cały czas na temat krzesełek i napisu jaki ma się na nich znaleźć. Wszyscy chcielibyśmy, żeby na trybunie od al. Unii Lubelskiej pojawił się napis “ŁKS Łódź”, czyli pełna nazwa klubu. Niestety nie jest takie proste. Wyjścia tuneli powodują to, że bardzo ciężko jest symetrycznie ten napis umieścić. Ale cały czas dyskutujemy na ten temat, więc miejmy nadzieję że wypracujemy optymalne rozwiązanie. Ja praktycznie codziennie jestem na ŁKS-ie i zawsze z dumą patrzę na postęp, i jestem osobiście bardzo dumny, że ten stadion powstaje. Mam nadzieję że za niecały rok będziemy mogli spotkać się na meczu na meczu inaugurującym stadion.

Temat stadionu łączy się też z twoim kolejnym polem działania – Stowarzyszeniem Kibiców ŁKS. Jako Stowarzyszenie macie już jakieś pomysły na wypełnienie stadionu?

– Oczywiście jesteśmy świadomi, że tego czasu jest coraz mniej. Wiemy, że klub też podejmuje działania zmierzające ku temu, żeby ten stadion wypełniać. Oczywiście jako Stowarzyszenie będziemy wspierać decyzje klubu i mam nadzieję, że sami w swoich szeregach będziemy w stanie się na tyle się zmobilizować, żeby tych nowych kibiców przyciągać, żeby ich na ten stadion przyciągnąć i zarazić ich tą miłością do Łódzkiego Klubu Sportowego.

Jak wygląda w ogóle działanie Stowarzyszenia Kibiców w dobie pandemii, kiedy tych kibiców nie ma na trybunach?

To jest to bardzo trudne. To pokazała organizacja naszej sztandarowej akcji czyli “Wigilii z Kibolem”. Na święta zawsze setki dzieciaków zapraszaliśmy do restauracji, organizowaliśmy wielką wieczerzę z fajnymi prezentami, z paczkami dla wszystkich dzieciaków. W tym roku oczywiście musieliśmy się do tego dostosować, że jest ta pandemia, więc wspieraliśmy placówki, z którymi współpracujemy paczkami. Włączyliśmy się też w akcję pomocy dla medyków, robiliśmy zbiórki, kupowaliśmy najpotrzebniejsze produkty, sprzęt i środki ochrony osobistej. Więc to nie jest tak, że kibiców na meczach nie ma, to my nie mamy co robić. Oczywiście cały czas staramy angażować się w różnego rodzaju akcje chociaż jest trudniej. Działania Stowarzyszenia zawsze były mocno nastawione na promocję spotkań ligowych i zapraszania kibiców. Rzeczywiście w tym momencie tego nie robimy, ale tutaj cały czas się spotykamy, rozmawiamy, staramy angażować na tyle na ile możemy.

Wydaje się, że ta nowa rzeczywistość nie przeszkodziła kibicom ŁKS-u, którzy nawet w takich sytuacjach znaleźni nowy sposób chociażby na wsparcie “Wigilii z Kibolem”.

– Nowa sytuacja zawsze powoduje, że  coś nowego można wymyślić. Ktoś nowy może się w coś zaangażować. Cały czas staramy się dostosowywać do sytuacji i uczyć się razem z tą sytuacją. Mam nadzieję że że cały czas będziemy szli do przodu, ale jednak wolimy żeby jak najszybciej wróciło stare i żebyśmy znowu mogli promować mecze przy al. Unii 2.

Wigilia z Kibolem 2020

Jak to wszystko co robisz wokół ŁKS-u połączyć z byciem radnym Rady Miejskiej?

– W prostej linii się to łączy – ja zostałem radnym dlatego, że byłem aktywnym działaczem w Łódzkim Klubie Sportowym. Wtedy ta moja działalność została zauważona, powstała taka szansa, żeby kandydować i przy pomocy i wsparciu naszych kibiców jestem już drugą kadencję w Radzie. I zawsze to pamiętam, zawsze o tym myślę, że jestem przedstawicielem Łódzkiego Klubu Sportowego w Radzie Miejskiej i wszystkie moje poczynania, działania są z tym związane. Nie wstydzę się tego i wszyscy wiedzą, że jestem kibicem Łódzkiego Klubu Sportowego. Jest dla mnie naturalna taka działalność.

Po tym jak w Radzie nie ma Pawła Bliźniuka, to wydaje się, że proporcje klubowe przechyliły się na niekorzyść ŁKS-u. Zdarzają wam się jakieś docinki, chociażby w okolicach Derbów?

Pandemia spowodowała to, że nie spotykamy się w urzędzie. Wszystkie sesje, komisję mamy zdanie, więc jest tego mniej. Paweł co prawda nie jest już radnym, ale cały czas jest w urzędzie, więc osobiście cały czas widzimy się i nie mam poczucia takiego że proporcje w urzędzie się zmieniły i jesteśmy w mniejszości.

Mariusz Przybyła i Paweł Bliźniuk w Radzie Miejskiej w Łodzi fot. dzienniklodzki.pl

Korzystając z okazji zapytam cię jeszcze o sytuację, która po drugiej stronie miasta wywołała mały skandal, czyli wręczenie kwiatów radnej Marcie Przywarze przez przedstawicieli ŁKS-u. Jak ty się odnosisz do tej sytuacji?

– Klasa. Bardzo, bardzo fajna akcja. Nie widzę tutaj żadnego problemu, naprawdę klasa. 

W wirze obowiązków masz czas na to, żeby czasami pobiegać?

Czasami różnie to bywa. Teraz akurat zawsze w tym terminie, gdzieś w okolicach 1 marca organizowaliśmy bieg “Tropem Wilczym” z okazji narodowego dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. W tym roku zorganizujemy go nieco później, bo w maju. 16 maja jest planowana organizacja tego biegu, ale skrzyknęliśmy się, spotkaliśmy się grupą Łódź Kocha Sport 1 marca, pobiegliśmy trochę w okolicach stadionu Łódzkiego Klubu Sportowego podkreślając to, że ta data jest dla nas bardzo ważna i że cenimy bardzo tą historię. Poszliśmy za ciosem i spotkaliśmy się też przed meczem derbowym o 8 rano w ponad 40 osób. Pobiegaliśmy trochę w parku na zdrowiu, symbolicznie wyrażając wsparcie naszym piłkarzom w meczu derbowym.

Biegacze z grupy Łódź Kocha Sport 1 marca tego roku.

Organizacja rok do roku biegu “Tropem Wilczym” jest czymś, czym możemy chwalić się na arenie ogólnopolskiej?

– Oczywiście. Jesteśmy bardzo dumni, że mamy ten zaszczyt organizować jeden z większych w Polsce biegów jako organizator łódzki i oczywiście bardzo mocno się zawsze do wszystkiego przykładamy.

Kończąc powoli, zapytam o najpiękniejszy moment, który miałeś okazję przeżyć w ŁKS-ie?

– Te momenty jeszcze będą. Mam to szczęście, że mogłem przeżyć mistrzostwo Polski piłkarzy w 98 roku jako wtedy młody chłopak. Bardzo mocno to przeżywałem, było to dla mnie bardzo ważne i mam wspaniałe wspomnienia z tego okresu. Mogłem przeżyć też mistrzostwo Polski siatkarek nie tak dawno zdobyte. Więc tych chwil mam bardzo dużo w swojej pamięci. One też ukształtowały mnie jako dorosłego człowieka, bo byłem chłopakiem który gdzieś się zawsze ocierał o sport. Tak jak powiedziałem wcześniej – wychowałem się na Starym Polesiu i tak naprawdę taka pierwsza przygoda z Łódzkim Klubem Sportowym to jeszcze była na nieistniejącej już praktycznie hali na Pogonowskiego, gdzie była sekcja ciężarów. Mam bardzo dużo wspomnień związanych z ŁKS-em.

Po tym pierwszym, niezwykle emocjonującym, meczu ćwierćfinałowym z BKS-em Bielsko-Biała nasuwa się jedno pytanie – czy inny kolor medalu za ten sezon niż złoty wchodzi w grę?

– Oczywiście, że tak. Nie ma co tak podchodzić, że musi być medal i nic więcej. Oczywiście każdy chce, żeby ten krążek był złoty, ale to jest sport. My się cieszymy każdym meczem, każdym zwycięstwem, a czy to zaprowadzi nas do medalu w tym sezonie? Mam nadzieję że tak. Ale jeżeli tego medalu nie będzie, to nic się nie stanie. Budujemy klub z prezesem Hoffmanem na lata. On nie ma tu i teraz zdobywać medali, on ma istnieć. Ta sekcja ma działać prężnie cały czas i to jest najważniejszy cel.

Mariuszem Przybyłą rozmawiał Dęder.